I.S.S. Warshchan
Autor: Kazeite
Osoby i wydarzenia przedstawione w niniejszym opowiadaniu są wytworem mojej wyobraźni (wspomaganej przez zbyt wiele rzeczy i osób, bym pamiętał je wszystkie).
Ich podobieństwo do osob żyjacych JEST zamierzone.
Czyny owych wymyślonych postaci nie są w żadnych wypadku odbiciem osobistej opinii autora na temat ich rzeczywistych pierwowzorów. Wręcz przeciwnie, darzę owe rzeczywiste osoby szacunkiem i poważaniem. Z jednym wyjątkiem (pan o ksywce zaczynajacej się na R.).
W mroku pokoju, rozświetlanego tylko przez wątły blask gwiazd, zapalił się samotny, czerwony przycisk.
Z cienia fotela wyłoniła się ręka, odziana w dopasowaną czarną rękawiczkę, która nacisnęła przycisk.
- Panie komandorze, proszę mi wybaczyć, - odezwał się w głośniku nieśmiały głos - ale kazał pan siebie powiadomić, gdy wykryjemy wahadłowiec kapitana.
- Zrozumiałem. - odparła zwięźle postać, ciągle skryta w mroku fotela.
Powoli, jakby odwlekając ten moment, wydostała się z końcu z jego objęć, po czym ruszyła w stronę drzwi.
Komandor Peter, pierwszy oficer na ISS Warshchan, szedł na spotkanie swego kapitana.
ISS Warshchan wisiał w przestrzeni ponad konstrukcją doku, w którym powstał. Była to potężna jednostka, wyposażona w niezliczone ilości broni, szczerzącej paszcze emiterów i wyrzutni ku niewypowiedzianemu zagrożeniu.
Obie te konstrukcje, wraz z bliźniaczymi konstrukcjami widocznymi dookoła, otoczone rojem mniejszych statków najrozmaitszego przeznaczenia, wisiały na orbicie stacjonarnej, wokół błękitnej powierzchni planety zwanej Ziemia.
Powoli, w absolutnej ciszy kosmosu, wrota głównego hangaru Warshchana otworzyły się ku górze. Oddział ochrony sprawnie rozstawił się w podwójny szereg, podczas gdy główni oficerowie stanęli na jego końcu, oczekując na przybycie wahadłowca.
Gdy prom kapitański osiadł na płycie, dziesiątki oficerów z zwielokrotnionym hukiem obróciły się ku niemu i stanęły na baczność. Prom znieruchomiał na stanowisku, po czym opuścił pomost lądowniczy. Natychmiast ze śluzy wybiegł do hangaru osobisty oddział ochrony kapitana, który sprawnie uformował dwuszereg po obu stronach pomostu.
W hangarze zaległa cisza.
U wyjścia stanął kapitan Milex.
Jego postać bez wysiłku górowała nad otoczeniem, zarówno wzrostem, jak i masą ciała. Wyglądem przypominał raczej spiżowego tytana, aniżeli tłustego, spasionego grubasa. Mówiono o nim, że gołymi rękoma potrafi rozedrzeć humanoida dowolnej rasy na kawałki. Przenikliwe oczy o barwie mroku zdawały się przepalać na wylot wszystko, ku czemu się zwróciły.
Jego pierwszy oficer, który stał u wejścia do hangaru, też wyróżniał się z otoczenia. Wysoki, muskularnie zbudowany, o orlej twarzy, uderzającej brutalną urodą. W jego gwałtownym charakterze było coś, co niezwykle pociągało kobiety - oględnie mówiąc, już dawno zapewnił przetrwanie swojego rodu.
Za Peterem w karnym szeregu stała reszta starszych oficerów:
Doktor Dorota, zwinna i giętka jak liana, o perfekcyjnie kobiecych kształtach. Jej zwodniczo delikatne ręce o barwie alabastru uratowały już niejedno życie. Niejednego też życia pozbawiły. Cóż, tego można spodziewać się po kobiecie, której hobby jest genetyka stosowana.
Komandor porucznik Vee Curry, stojący obok niej, piastujący stanowisko szefa ochrony i oficera taktycznego Warshchana. Był krępy, muskularny, o ciele poznaczonym bliznami z wielu potyczek. Rzadko się uśmiechał - wojna potrafi to sprawić. Nikt jednak nie nadawałby się lepiej na to stanowisko od niego.
Porucznik Kazeite, stojący nieco z tyłu, nosił eufemistyczny tytuł "doradcy". Praktycznie znaczyło to, że razem z Peterem odpowiadał za przesłuchania jeńców wojennych: Peter zajmował się stroną praktyczną, a Kazeite psychologiczną. Niekiedy też (gdy Milex był w dobrym humorze) doradzał kapitanowi podczas niewielu misji dyplomatycznych, na których był Warshchan. O delikatnej twarzy i dłoniach, wyglądał niemal dobrotliwie. Ktoś mógłby posądzić go o zniewieścienie, jednak byłby to ostatni jego zarzut w jego życiu - ostatniemu malkontentowi Kazeite wgniótł uderzeniem kości nosa w mózg, gwarantując szybką, choć niezbyt humanitarną śmierć.
- Kapitan na pokładzie! - ogłosił dyżurny bosman. Szereg oficerów wyprężył się jeszcze bardziej, gdy kapitan ruszył wzdłuż ich szpaleru, na którego końcu oczekiwali na rozkazy jego oficerowie.
- Stary nie wygląda na zadowolonego. - mruknął cicho Peter do Kazeite.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. - odmruknął ten ostatni.
Oboje jednocześnie z resztą strzelili obcasami, gdy kapitan przekroczył regulaminowy dystans 10 metrów.
- Spocznij. - rozkazał kapitan. Nie zatrzymując się ruszył w stronę turbowindy poprzez szereg, który rozstąpił się przed nim niczym fale morza przed wściekłym gigantem.
- Pierwszy, - Milex nie musiał odwracać głowy, by wiedzieć, że Peter podąża dwa kroki za nim. - Warshchan ma być gotowy do drogi za 10 minut.
- Tak jest, panie kapitanie.
- Wy wszyscy, do sali konferencyjnej. - burknął kapitan. - szykuje się nowa kampania.
Jeden pod drugim oficerowie rządzący załogą Warshchana zniknęli w turbowindzie.
- Jak było na spotkaniu, panie kapitanie? - zapytał neutralnym tonem doradca, gdy wszyscy już rozsiedli się w łukowatej sali konferencyjnej.
Kapitan przez chwilę zdawał się być czymś zirytowany, jednak po chwili odpowiedział:
- Pomijając fakt, że musiałem użerać się pod drodze z paroma kretynami... interesujące. Dowiedziałem się paru interesujących rzeczy...
- Kapitanie Milex! Miło mi pana znów widzieć! - wysoki, korpulentny admirał wstał zza biurka i uścisnął mocno prawicę Milexa.
- To jest kapitan Exeter Galaxon, - wskazał oficera stojącego obok jego biurka. - mój... hm, pomocnik. Proszę, niech pan usiądzie, kapitanie. Mamy kilka spraw do omówienia.
Admirał był znany z bezpośredniego ujmowania rzeczy. Teraz też nie tracił czasu na duperele, tylko przeszedł wprost do rzeczy:
- Kardasjanie zaczynają się domyślać, kto stoi za dostawami broni dla naszych kolonistów w Strefie.
- Czemu więc po prostu nie zerwą traktatu?
- Nie mogą sobie na to pozwolić. W każdym razie nie teraz.
- A cóż ich od tego powstrzymuje? - uniósł brwi Milex w uprzejmym zdumieniu.
- Klingoni.
- Ci sami Klingoni, którzy ostatnio zadeklarowali swoje poparcie dla Kardasjan? - spytał niewinnie Milex.
- Tak, ci sami, a to dlatego, że Kardasjanie są o krok od podpisania porozumienia właśnie z nimi. Dlatego musimy uderzyć pierwsi, zanim dane zebrane przez Kardasjan zostaną przekazane Klingonom.
- A jak niby mamy tego dokonać? Atakując Kardasjan?
- Czyta pan z moich myśli, kapitanie. - uśmiechnął się radośnie admirał.
- Nawet my nie będziemy w stanie toczyć walki na trzy fronty. - Milex odważył się wypowiedzieć oczywistą prawdę, powodując jednak zauważalne ochłodzenie atmosfery w pokoju.
- Oczywiście, że możemy, kapitanie! - Galaxon spojrzał na Milexa ze słabo ukrywaną pogardą. - Chociażby Warshchan, którym jak zdaje się pan dowodzi, dysponuje siłą ognia zdolną do unicestwienia całej planety, jeśli zajdzie taka potrzeba!
- Nie zdaje pan zdaje się sprawy, że nie będziemy walczyć przeciwko planetom, a okrętom, które mają irytujący zwyczaj odpowiadania ogniem. - odciął się Milex, siłą powstrzymując się od wzięcia głowy Galaxona w swoje ręce i rozłupania jej niczym zgniłej dyni.
- To nieistotne. - machnął lekceważąco ręką Galaxon. - Gdy wprowadzimy w życie nasze plany, każdy atak Kardasjan na nasze instalacje będzie atakiem samobójczym. Wreszcie dysponujemy okrętem, pierwszym z wielu, który będą w stanie w pojedynkę decydować o losach całych cywilizacji! To jest, o ile będzie nim dowodził kapitan bardziej odważniejszy od aktualnego. - dodał aroganckim tonem.
Nie spodziewał się chyba, że Milex siedzący naprzeciwko niego będzie w stanie w przeciągu jednej sekundy rozłupać uderzeniem taflę stołu i złapać go za gardło.
- Kapitanie! - krzyknął ostrzegawczo admirał.
Milex pozornie nie zwrócił uwagi na te słowa, uderzając z rozmachem Galaxonem o ścianę.
- Pański brak wiary - stwierdził zwodniczo łagodnym głosem - jest w moim odczuciu dość irytujący.
- Dość tego, kapitanie. - warknął zdenerwowany admirał. - Niech pan go puści. Sprzeczki między nami niczemu nie posłużą.
Milex rozluźnił uchwyt i wzruszył ramionami, jakby całe zajście nie miało znaczenia. Galaxon, masując szyję opadł na kolana, zalęknionym wzrokiem wpatrując się w Milexa.
- Kapitan Milex ma rację... a zarazem się myli. - ciągnął dalej admirał, jakby nic się nie stało. - Walka na trzy fronty istotnie może być dla nas sporym wyzwaniem... jednak nie wtedy, gdy Kardasjanie zostaną w odpowiedni sposób... zdemobilizowani.
- Cały czas słucham.
- Mieliśmy okazję dość dokładnie poznać strukturę dowodzenia Centralnego Dowództwa. Dość powiedzieć, że jest on wysoce scentralizowany. Uderzenie w odpowiednie miejsce będzie w stanie wysoce zdezorganizować działania ich floty, obcinając skuteczność działania ich floty prawie o połowę.
- A takim miejscem jest?...
- Kardasja Prime.
- Stolica?
- A zarazem główna siedziba Centralnego Dowództwa. - uśmiechnął się zimno admirał.
- Centralne Dowództwo nie jest jedynym organem władzy, który jest w zdolny koordynować ataki swoich flot. Chociażby taka Obsydianowa Kasta. - odezwał się Galaxon.
- Chyba nie spodziewa się pan, admirale, że będzie siedziała z założonymi rękoma po naszym ataku?
- Wręcz przeciwnie, kapitanie. Po eliminacji Dowództwa Kasta będzie się starała przejąć dowodzenia nad całą flotą, a także nad całą Kardasją.
- Czy to może być niebezpieczne? - spytał z uwagą Milex.
- Tylko jeśli się to im nie uda. - admirałowi uśmiech nie schodził z ust. - Po ostatnim nieudanym ataku na Dominium Kasta straciła nie tylko swoją flotę, ale i najlepszych ludzi. Wpływy pozostałej reszty zostaną... unieszkodliwione po zniszczeniu Centralnego Dowództwa. Bez poparcia narzucenie swojej woli Gulom zajmie im dużo czasu. Czasu, który będziemy mogli spożytkować do dalszego osłabienia Kardasjan. Kapitanie - zwrócił się bezpośrednio do Milexa. - wierzymy, że odpowiednio kierowany Warshchan, dysponując swoim arsenałem, będzie w stanie przebić i unieszkodliwić kardasjańskie linie obrony na tyle, by móc zaatakować samą Kardasję.
- Rozumiem, że dysponuje pan już odpowiednim planem działania, admirale? - Milex spojrzał w jego stronę.
Ten, jak gdyby czekał tylko na to pytanie, nacisnął jeden z przycisków. Przez zgromadzonymi ukazała się holograficzna mapa.
- System Bajor, leżący od Kardasji Prime w odległości zaledwie siedmiu lat świetlnych. - zaprezentował admirał. - Obecnie miejsce stacjonowania Czwartej Floty.
- Zarazem jedno z miejsc najgęściej obstawionych przez okręty Kardasjańskie. - dodał Galaxon.
- Oraz przez pola minowe. - uzupełnił admirał. - Dlatego w skład floty włączyliśmy kilkaset naszych starych jednostek wyciągniętych z demobilu.
Obecni w sali skinęli niemal jednocześnie głowami, pojmując planowany sposób użycia owych jednostek.
- Niniejszym Warshchan zostaje oficjalnie przydzielony do Siódmej Floty, którą dowodzi pański stary znajomy admirał Necheyev. Jej zadaniem ma być atak na Kardasję Prime od strony Ferenginaru, omijając Badlands. Wątpię, żeby Ferengi odważyli się zaprotestować.
- A nieoficjalnie?
- Nieoficjalnie Warshchan oderwie się od floty tuż przed Badlands, ominie je z drugiej strony, po czym przejdzie przez linie obrony Kardasjan, docierając do Kardasji Prime. Potem... daję panu wolną rękę w upewnieniu się, że Centralne Dowództwo przestanie być zdolne do koordynacji działań swoich okrętów. - uśmiechnął się sadystycznie admirał. - Będzie to zarazem sygnał do ataku dla naszych flot.
Milex pokiwał w milczeniu głową.
- Zanim pan odleci, admirale, nasi technicy przygotowali dla pana coś, co jak sądzę ułatwi panu wykonanie misji. - odezwał się jeszcze admirał. Na jego skinienie Galaxon podał Milexowi PADD.
- Kapitanie, oto najnowsza zabawka naszej Floty - torpedy chronitonowe. Tutaj są ich specyfikacje.
Kapitan pobieżnie przejrzał dane na PADDzie. Jego twarz zachmurzyła się jednak, gdy doszedł do danych głowicy bojowej.
- Nie były co prawda jeszcze testowane w polu, ale kapitan ręczy głową, że będą działały zgodnie z założeniami...
- Nie chciałbym być niewdzięczny, - wszedł Milex admirałowi w słowo. - jednak siła głowicy bojowej tych torped wydaje mi się trochę... niewystarczająca. Takimi torpedami możemy strzelać do Kardasjan z tydzień, a niczego nie poczują.
- Racja, kapitanie, jednak nie jest to jakaś tam zwykła torpeda. Dzięki głowicy chronitonowej będziemy mogli przechodzić przez słony wroga, jakby ich nie było, a dzięki ulepszonemu systemowi namierzania będziemy mogli trafić w dowolne miejsce z dokładnością do 10 centymetrów.
- Hm, interesujące... - na zachmurzonej twarzy kapitana pojawił się lekki, złowieszczy uśmiech. - Z przyjemnością dokonam prób polowych.
- A zatem załatwione. - admirał wstał i przybrał oficjalny wyraz twarzy. - Niech Bóg panu sprzyja w pańskiej misji, kapitanie. Jeśli się powiedzie, raz na zawsze wyeliminujemy zagrożenie Kardasjańskie dla naszego kwadrantu.
Jednostka po jednostce, Siódma Flota zbierała się w całość, powoli, lecz nieubłaganie. Kolejne okręty dołączały do siebie, wszystkie podążając w różnych kierunkach, lecz ostateczny cel wszystkich był jeden: Kardasja Prime. Musiało upłynąć wiele dni, zanim Siódma Flota dotarła na wyznaczone pozycje, jednak zgodnie z prawami tego Wszechświata, nadeszła w końcu ta chwila, gdy setki okrętów, stanowiących Siódmą Flotę, wyszła z przestrzeni Ferengi (admirał miał rację: Ferengi wręcz ostentacyjnie zignorowali obecność Floty w swojej przestrzeni).
Niezauważenie dla nikogo, nawet dla wielu własnych okrętów, Warshchan oddzielił się od reszty zespołu i ruszył w stronę Kardasji Prime, ocierając się o obrzeża Badlands.
Nie musiał długo wyczekiwać pojawienia się Kardasjan.
- Panie, zbliża się do nas pojedynczy statek kardasjański.
- Wykryli nas? - Milex z niejakim znudzeniem przypatrywał się rękawiczce na swojej lewej dłoni.
- Jeszcze nie, panie.
- Doskonale. Uzbroić torpedy chronitonowe. Ognia według uznania. - lewa rękawiczka jakby straciła swoją powabność, więc jej miejsce zajęła prawa.
- Peter, zajmij się tym. Ja będę w swojej komorze.
- Oczywiście, panie. - skłonił się ceremonialnie Peter.
- Ach, i jeszcze jedno, Peter... - kapitan pozwolił sobie na lekki gest ręką. - Zanim zlikwidujesz nasz problem, weź jednego jeńca z mostka. Mam parę pytań, na które przydałaby mi się odpowiedź.
- Tak jest, panie kapitanie. Co najmniej jednego jeńca. - przytaknął Peter, rozkoszując się czekającą go bitwą.
- Peter... - szept Milexa był ledwo słyszalny, jednak wszyscy obecni na mostku jak na komendę zastygli nieruchomo, nie ważąc się uronić ani jednego słowa. - Powiedziałem, jednego jeńca. Tylko i wyłącznie jednego. Rozumiemy się?
- Mój błąd, kapitanie. - skłonił się lekko Peter - Będzie jak pan sobie życzy. Pokonany przeciwnik... i tylko dokładnie jeden żywy jeniec.
- Komandorze, - zwrócił się do Vee Currego. - Torpeda chronitonowa. Cel... przewody plazmowe na sterburcie. Ognia.
Z wyrzutni Warshchana wyskoczyło... nic.
Będąc w stanie rozchwiana temporalnego, torpeda chronitonowa światu zewnętrznemu takiemu, jakim go znamy, pokazywała się tylko raz na sekundę w postaci niewyraźnego cienia. Na tle mrocznej próżni, słabo oświetlonej blaskiem gwiazd, była niemal całkowicie niewidzialna.
Przynajmniej dla ludzkiego oka. Dla wiązek sensorów zostawiała całkiem wyraźny, chociaż nieco ekscentryczny ślad.
- Kapitanie! Zbliża się do nas z dużą szybkością jakiś obiekt! - pierwszy oficer Gula Eveka był jednym z najlepszych w swoim fachu, więc nie zlekceważył dziwnego echa, które właśnie ukazało się na ekranie.
- Podnieść osłony! Zarządzić alarm! - reakcja Gula Eveka była czysto odruchowa, podyktowana przez lata kariery we flocie.
Chwilę później stało się jasne, że jedyne, co może zrobić jego okręt, to czekać z uniesionymi osłonami i mieć nadzieję, że są wystarczająco mocne by uchronić ich przed obiektem.
Nie były.
Torpeda chronitonowa z śmiertelną precyzją uderzyła w przewody plazmowe na sterburcie niszcząc je całkowicie na odcinku trzydziestu centymetrów. Dość mało, jak ktoś mógłby powiedzieć, jednak dla okrętu efekt był wystarczająco niszczycielski.
- Trafienie w przewody. Ten okręt już nie wejdzie w warp. - zameldował z ponurym uśmiechem Vee Curry (jeśli było coś, co potrafiło przywołać na jego twarz uśmiech, to właśnie nowe rodzaje broni).
- Komandorze, następne dwie torpedy. Cel... maszynownia. - skinął głową Peter.
- Status! - warknął Gul Evek.
- Niewielkie uszkodzenia kadłuba... - zaczął oficer.
- Następne dwa obiekty! - przerwał mu Pierwszy.
Do cholery z godnością oficera, zdecydował Evek. Zabieram się stąd.
- Kurs na Tarias! Maksymalna warp! - krzyknął.
Minęło kilkanaście sekund, zanim obsada maszynowni zorientowała się, co jest nie tak.
- Dowódco! Brak mocy w cewkach na sterburcie! Nie możemy wejść w warp! - krzyknął jeden z nich do interkomu.
- Nadać wiadomość informującą o naszej sytuacji! - zaczął Evek.
- Wysyłam... - odpowiedział mu oficer.
Kolejne dwie torpedy, zachowując między sobą dystans kilometra uderzyły w płyty pancerza osłaniające maszynownię Galora.
Efektem uderzenia pierwszej była gustowna dziura w pancerzu na wysokości maszynowni. Sama maszynownia nie ucierpiała od tego uderzenia, ale ten błąd naprawiła druga torpeda. Uderzając w dokładnie to samo miejsce, zaledwie ułamek sekundy po pierwszej, podziałała niczym rdzeń pocisku kumulacyjnego, przebijając się przez wsporniki pancerza i dwa pokłady, by eksplodować z pełną siłą na górnym pokładzie maszynowni.
Cała obsada zginęła w tej samej sekundzie, pochłonięta przez grzyb eksplozji. Chwilę potem implodowały wszystkie bez wyjątku konsole, a przewody sterujące stopiły się razem.
Sama komora reakcyjna, używana do zasilania cewek warp (oraz całego okrętu, jeśli już o tym mówimy) przetrzymała wybuch, jednak wobec zniszczenia przewodów sterujących nie miało to znaczenia. Komora automatycznie przeszła w stan wyłączenia, pozbawiając zasilania cały okręt.
- Przesyłownia, pobrać jeden obiekt z mostka. Komandorze, jeśli byłby pan tak miły... - uśmiechnął się niewinnie Peter.
Przednia wyrzutnia Warshchana wypluła z siebie oszczędną salwę pięciu torped kwantowych.
- Zasilanie awaryjne! - warknął Gul Evek w ciemność.
- Już za chwilę... - zapewnił go jeden z oficerów, po czym zrobił coś nieoczekiwanego.
Zniknął.
Chwilę później pięć torped kwantowych dotarło do celu.
- Panie kapitanie, okręt kardasjański został zniszczony. Przykro mi poinformować, że z całej załogi przeżył tylko jeden człowiek... - powiedział Peter z nutą ironii.
- Rozumiem. Pierwszy, zabierz rozbitka do komory siódmej i... pogadaj z nim trochę. Potrzebuję nieco informacji, zanim wejdziemy w Strefę Zdemilitaryzowaną.
- Doskonale. - stwierdził Peter z ostentacyjną radością. - Od tygodnia nie wybiłem nikomu zębów.
Whack!
- Gadaj!
Slam!
- Zacznij wreszcie gadać, ty cholerny!.. - Peter z rozmachem uderzył Kardasjanina w twarz, niemal wywracając go razem z krzesłem, do którego był przywiązany. - Mogę tak ciebie bić przez cały dzień. - zaakcentował zdanie ciosem w korpus. - Jak myślisz, co pierwsze się podda? Ty, czy twoje ciało?
- Jeśli mam być szczery, nie za bardzo rozumiem, co chcesz osiągnąć stosując swoją bezmyślną przemoc. - odezwał się Kazeite, dotąd w milczeniu przyglądający się więźniowi.
- Zgadzam się, przemoc może być często bezmyślna, ale odpowiednio ukierunkowana, może być bardzo efektywna. - Peter poparł swoje stwierdzenie zamaszystym podbródkowym, który cisnął głową jeńca do tyłu. - I na pewno bardziej efektywna niż twoje psychologiczne metody.
- Hm, - Kazeite uniósł nieco prawą brew. - Nie ośmielisz się chyba odebrać mi zasług? Byłem w stanie wyciągnąć zeznania od ludzi, których nawet nie tknąłem palcem.
- Tylko dlatego, że wiedzieli, że jeśli nie będą zeznawać, to pójdą na "pogawędkę" do mnie. - Peter pomasował przez chwilę obolałe knykcie.
- I o to właśnie chodziło. Wyzwolić w przesłuchiwanym uczucie strachu, ubezwłasnowolnienia, bezradności... - Kazeite oderwał się od ściany i podszedł do jeńca.
- To wszystko czujesz w tej chwili, prawda, mój przyjacielu? - starannie wybierając niezakrwawione miejsce Kazeite podniósł palcem głowę jeńca do pionu i spojrzał mu w oczy.
- Wbrew temu, co myślisz, nie jestem twoim wrogiem. - zaczął łagodnie. - Mój lud szczyci się wieloma osiągnięciami kulturalnymi, zupełnie tak jak twój. Czy naprawdę musimy pozostawać wrogami? Pomyśl, możemy się od siebie tyle nauczyć! - doradca łagodnie okrążył jeńca, przychylając się w końcu do jego ucha. - Pomyśl, czy twoje dowództwo nie spisało ciebie już na straty? Całe twoje poświęcenie idzie na marne! Czy naprawdę chcesz ginąć za ludzi, którzy już spisali ciebie na straty?
- Odsuń się, Kazeite, - Peter zniecierpliwił się przedłużającą się przerwą - Wytłumaczę mu to w języku, który na pewno zrozumie...
- Mógłbyś przynajmniej nie celować w głowę? - skrzywił się doradca po następnych paru ciosach.
- Czemuż to? - spytał niecierpliwie Pierwszy, poszukując właściwej pozycji do zadania następnego ciosu.
- Przypominam ci, że jeniec ma być zdolny do mówienia. Z twoją siłą jeszcze trochę, a skończy ze złamaną szczęką... A tego byś nie chciał. - odpowiedział nonszalancko Kazeite.
- Muszę się zgodzić z doradcą. - odezwała się doktor Dorota, stojąc w drzwiach. - Pańskie techniki przesłuchiwań niejednokrotnie już powodowały nieodwracalne... uszkodzenia u przesłuchiwanych. W tym przypadku sugerowałabym więc zmianę metody.
- Dokładnie to samo mu mówię od ostatnich 30 minut. - wtrącił uprzejmie Kazeite.
- Co ma pani na myśli? - Zapytał Peter ignorując uwagę doradcy.
- Środki chemiczne, rzecz jasna - odparła doktor z beznamiętną twarzą. - Na przykład ten. - uniosła małą fiolkę - Może on wywołać długotrwałe ataki agresji lub konwulsje, w zależności od dawki.
- Nie chcę, żeby się tutaj miotał, ale żeby zaczął gadać! - zirytował się Peter.
- Wiem o tym - uśmiechnęła się cierpliwie Dorota - dlatego mam tu jeszcze parę innych środków. Na przykład ten może wywoływać całkiem realistyczne halucynacje. Dzięki niemu będziemy mogli wmówić dosłownie wszystko, co tylko sobie zażyczymy.
- Niee, to zbyt skomplikowane... nie mówiąc już o tym, że zbyt czasochłonne. Jeśli pani pozwoli, chciałbym wrócić do swojego pacjenta. - burknął Peter.
- Pozwoli mi pan skończyć? - w głosie Doroty pojawił się lekki cień irytacji. - W tej fiolce - ciągnęła już dalej swoim normalnym tonem - jest stężony inhibitor neuralny - szybkie i efektywne narzędzie do wywoływania bólu. Daleko bardziej efektywny niż pańskie prymitywne metody perswazji. - dodała uszczypliwie.
Peter skrzywił się lekko na tą uwagę, jednak ze wzruszeniem ramion pozwolił doktor wstrzyknąć środek do krwiobiegu pacjenta.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już kilka sekund później więzień szarpnął się po raz pierwszy.
- Zapewne w tej chwili czujesz kłucie w klatce piersiowej. - zagaiła doktor, moszcząc się na pobliskim krześle. - To inhibitor dostający się do naczyń krwionośnych w twoich płucach. Samo w sobie nie jest to szkodliwe, jednak... - Kardasjanin szarpnął się drugi raz. - Ach. Widzę, że środek zaczyna działać.
- Co on teraz czuje? - spytał z zainteresowaniem Kazeite, przyglądając się uważnie oczom jeńca.
- Ból, cóżby innego. - odparła towarzyskim tonem Dorota. - Uczucie, jakby wokół jego klatki piersiowej zaciśnięto potężne kleszcze...
- Hej, nie chcę, żeby się mi tutaj udusił! - zaniepokoił się Peter.
- Bez obaw, komandorze. Narastający ból być może utrudni obiektowi oddychanie, jednak nie aż tak. Jego instynkt samozachowawczy na to nie pozwoli... nie wspominając o kardasjańskiej psychice. Czyż nie tak, doradco?
- Jak najbardziej, pani doktor - odparł z zimnych uśmiechem Kazeite. - To fascynujące, jak rasa tak łagodna mogła w ciągu paru pokoleń zmienić się w gromadę fanatyków, którym mogliby pozazdrościć nawet Romulanie...
Kardasjanin wydał z siebie długi, rzężący jęk, wciągając z wysiłkiem kolejny haust powietrza.
- Proszę, odezwał się! - doradca odwrócił się w stronę Petera. - Proszę, komandorze, oto następny triumf technologii nad tradycją.
- Czy teraz powiesz mi, co chcę wiedzieć? - komandor zwrócił się twardym głosem do jeńca.
Doktor przyglądała się z beznamiętnym, naukowym zainteresowaniem, jak więzień usiłuje za wszelką cenę utrzymać wyprostowaną pozycję pomimo bólu ściskającego już jego całe ciało.
- Jak długo to będzie jeszcze trwało? - Peter zaczynał się już lekko niecierpliwić. Oglądanie więźnia wijącego się z bólu, którego nie zadał on sam zaczynało go już nudzić.
- Cóż, bólu będzie się stopniowo powiększał aż do momentu, kiedy synapsy nerwowe zaczną przechodzić w stan płynny. - odparła Dorota, poprawiając się na krześle.
- Lub gdy straci wcześniej przytomność. - dorzucił lekko Kazeite.
- Ach, nie, to byłoby zbyt proste. Kardasjanie mają dość wysoki próg tolerancji na ból, po przekroczeniu którego, jak każdy po prostu mdleją. Cóż, ten środek go blokuje. - uśmiechnęła się psotnie Dorota. - Popatrz - w polu widzenia jeńca pojawił się hipospray - ten środek w ciągu paru sekund zniesie działanie inhibitora. Mogę go użyć i użyję go... - doktor spojrzała znacząco na więźnia - jeśli otrzymam taki rozkaz.
- A taki rozkaz wydamy na pewno - doradca przyłączył się do mantry - jeśli... jeśli powiedz nam, co chcemy wiedzieć.
Jeniec poprzez kleszcze bólu z wysiłkiem wciągnął kolejny zbawienny haust powietrza.
- Ich okręty rozstawione są tutaj, tu, tu i tu. - Peter z zadowoleniem pokazywał kapitanowi kolejne pozycje na mapie.
- To jest, o ile nasz... gość... powiedział ci prawdę. - zauważył beznamiętnie Milex.
- Och, proszę mi uwierzyć, kapitanie, był bardzo chętny do współpracy. - odparł Peter z równie beznamiętnym grymasem uśmiechu.
- Doskonale. Wyznacz odpowiedni kurs. - polecił sucho kapitan.
- Oczywiście, panie. - skłonił się sztywno jego pierwszy oficer.
Kurs, jaki obrał Warshchan był może kręty, jednak pozwolił mu skutecznie ominąć wszelkie znane jeńcowi jednostki.
Były jeszcze jednak takie okręty, których pozycja nie była znana nawet Dowództwu...
- Panie, pięć okrętów! Klasa Galor! Wykryli nas! - krzyknął chorąży obsługujący sensory.
- CO!? - kapitan z furią powstał i runął niczym lawina na chorążego.
- Czołowy okręt nas wywołuje. - odezwał się Vee Curry, w samą porę, by uchronić chorążego od śmierci.
Milex przez chwilę stał nad chorążym, po czym z parsknięciem wrócił na swoje miejsce.
- Na ekran. - rzucił z kwaśną miną. Znowu gadanie...
Na ekranie ukazał się wysoki Kardasjanin.
- Tu mówi Gul Dukat, komandor trzec...
- Nie interesują mnie pańskie personalia. - Milex brutalnie wszedł mu w słowo. - Bardziej interesuje mnie pański natychmiastowy odwrót. Ten sektor nie należy już do Kardasjan, więc... proszę... o opuszczenie go, zanim całkowicie zniszczę pańską eskadrę.
- Cóż, życie jest pełne niespodzianek, jak mawiał mój ojciec. - jeśli Dukata zaniepokoiły słowa Milexa, to nie dał tego po sobie poznać. - Niech pan sobie wyobrazi, odebraliśmy sygnał ratunkowy i właśnie lecieliśmy w jego stronę.
Milex rzucił w kierunku swojego Pierwszego bardzo nieprzyjemne spojrzenie.
- Tymczasem cóż napotykam?- ciągnął Dukat. - Statek Gwiezdnej Floty, w sercu naszego terytorium. Mam sobie zadać trud policzenia, ile traktatów pan złamał, kapitanie?
- Te traktaty właśnie przestały obowiązywać. Całkiem legalnie, chciałbym dodać. - wtrącił aksamitnym głosem Kazeite.
Dukat przechylił lekko głowę.
- Ten traktat przestanie obowiązywać dopiero, gdy Federacja wypowie nam wojnę. - powiedział z naciskiem. Chwilę później pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Cóż, zdaje się, że wasza obecność rzeczywiście oznacza wojnę. No cóż,...
- Wystarczy! - wszedł mu w słowo Milex. - Macie 10 minut na poddanie się. Preferowałbym wasze statki w nietkniętym stanie. Jeśli poddacie się teraz, obiecuję waszym załogom szybką i bezbolesną śmierć. - odsłonił zęby w uprzejmym uśmiechu.
- Spodziewa się pan kapitanie, że zgodzę się na te absurdalne żądania?! - Dukat był już widocznie rozgniewany, a jego głos nabrał mocy. - Lubi pan ultimata? Przedstawię panu swoje: jeśli w ciągu minuty nie podda pan swego statku, to...
- Otworzyć ogień. - machnął ręką zniecierpliwiony Milex. - Tym razem użyjcie wszystkiego, co mamy.
- Z przyjemnością, kapitanie. - Vee Curry wcisnął sekwencję przycisków na swojej konsoli.
Błękitna pokrywa deflektora Warshchana, ukryta w wycięciu spodka, zrobiła coś nieoczekiwanego - zaczęła się rozkładać. Chwilę później stało się jasne, że to, co przykrywała, nie jest deflektorem... a raczej jakimś dużym działem.
Działem, które właśnie wystrzeliło.
- Co to było? - oszołomiony Gul Dukat wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu znajdował się jego skrzydłowy statek. Teraz nie było tam nic, poza rozszerzającym się obłokiem szczątków.
- Nie wiem dokładnie! Jakieś wyładowanie izokinetyczne... i bez wątpienia nadeszło od strony statku Federacji! - odpowiedział szybko jego zastępca.
- Działo izokinetyczne? Przecież traktat zabrania... - Dukatowi nie było dane skończyć tego zdania, ponieważ tym razem to jego statek zatrząsł się od trafień z broni Warshchana. Konwencjonalnej tym razem, na jego szczęście.
- Osłony opadły do 78 procent!
- Odpowiedzieć ogniem. Rozpocząć manewry unikowe. - rozkazał prawie machilnie Dukat. - i trzymać się z dala od pola rażenia tego działa!
Wokół Warshchana rozpętało się wysokoenergetyczne piekło, tworzone przez wylatujące i przylatujące wiązki i torpedy. Kolejny Galor miał nieszczęście znaleźć się na torze lotu okrętu Gwiezdnej Floty, jednak salwa z działa kinetycznego prześlizgnęła się tylko po sektorze rufowym, powodując tylko nieznaczne zniszczenia.
Załoga uszkodzonego okrętu nie miała jednak czasu cieszyć się z tego faktu, albowiem Warshchan wypluł w to samo miejsce potok torped, po wielokroć trafiając w cel i ostatecznie go anihilując.
Sam Warshchan jednak też był w kłopotach. Pozostałe Galory bezlitośnie zasypywały go ogniem, a mimo heroicznych wysiłków sternika coraz więcej pocisków zaczynało trafiać w cel...
Na mostku Warshchana panował wysoko zorganizowany chaos. Kolejni załoganci odciągali ciała powalonych towarzyszy, zajmując ich stanowiska. Światła konsol nadawały ich twarzom dziwne, błękitno-czerwone odcienie. Nieustający ryk klaksonów i huk głośników podkładających dźwięki pod nadlatujące okręty, wiązki i torpedy niemal uniemożliwiał jakiekolwiek porozumiewanie się.
Kapitan zaś siedział ciągle w swoim fotelu, niczym ostoja mrocznego spokoju wśród morza chaosu. Nawet pośród największego natężenia walki każdy na mostku był świadom jego badawczego, świdrującego spojrzenia.
- Tracimy osłony, panie! - krzyknął Pierwszy poprzez wycie klaksonów.
- Skoncentrować ogień w zagrożonym sektorze. - rzucił obojętnie Milex. Konsola na ścianie za nim wybuchła płomieniem.
Kolejny okręt kardasjański usiłował zajść Warshchana z boku i nadział się na kontrę z wyrzutni torped. Jego agonia była równie szybka, jak widowiskowa. Tym razem nawet Warshchan odczuł potęgę eksplozji.
- Straciliśmy osłony na sterburcie! - wykrzyknął ktoś poprzez dym.
Przedostatni Galor z samobójczą odwagą przedarł się przez szczątki swojego towarzysza i umieścił kolejną celną serię na kadłubie Warshchana, po czym wyemitował w to samo miejsce twarzowo błękitny promień.
We wnętrzu Warshchana zmaterializowały się figury ciężkozbrojnych Kardasjan.
- Mostek, sensory wykryły obecność nieprzyjacielskich sił we wnętrzu statku. Potrzebujemy wsparcia! - krzyknął ktoś w głośnikach. Z raportów wynika, że zmierzają w stronę maszynowni.
- Zrozumiałem. - odpowiedział Milex - Wyeliminować zagrożenie. Panie Vee Curry...
- Tak jest, panie kapitanie! - Vee Curry zniknął szybko w turbowindzie, szykując się na walkę.
Walka rozgorzała teraz we wnętrzu Warshchana. W ciągu kilku sekund dym i krzyżujące się promienie energii wypełniły wiele korytarzy. Purpurowe i pomarańczowe wiązki bezwładnego ognia wypalały szramy w ścianach, nieznacznie tylko zagłuszając krzyki rannych i umierających.
- Vee Curry do mostka. - odezwał się głos w głośnikach, z trudnością przebijając się przez odgłosy walki na zewnątrz i wewnątrz Warshchana.
- Mostek. - odpowiedział kapitan.
- Mamy problemy! Nieprzyjaciel zniszczył część wewnętrznych przekaźników mocy! Przeszli przez pola siłowe!
- Przyznaje się pan do niekompetencji, komandorze? - spytał zjadliwie Peter.
- Nie, w żadnym wypadku! Wewnętrzna sieć transportera nie działa! Bez niej w żaden sposób nie ściągnę odpowiedniej liczby ludzi w odpowiednie miejsce! Nie mogę przecież zmienić praw fizyki!
- Rozumiem, komandorze. - kapitan krótkim ruchem ręki uciszył Petera szykującego jakąś ciętą odpowiedź. - Otrzyma pan swoje posiłki. - odpowiedział szefowi ochrony chwilę później. - Komputer... Inicjacja procedury aktywacji Borga.
Zaledwie kilka sekund później przed kapitanem zmaterializowała się wysoka, wyprostowana sylwetka.
King of Borg, jak niektórzy z załogi go dowcipnie nazywali, był najwyższym desygnacją członem na pokładzie Warshchana, odbierającego i przekazującego rozkazy reszcie swojego Kolektywu. W przeciwieństwie do reszty członów jego zbroja i implanty tworzyły efektywny balans pomiędzy estetyką a funkcjonalnością, sprawiając, że King of Borg wyglądał nieomal...przystojnie.
- Określ swoje instrukcje. - odezwał się zaskakująco miłym, lecz pozbawionym emocji głosem.
- Neutralizacja kardasjańskich intruzów. Zabezpieczenie witalnych funkcji statku. Infiltracja taktyczna statku wroga. - odezwał się Milex głosem równie pełnym emocji, co Borg Kinga.
- Zrozumieliśmy. - King of Borg odpowiedział równie monotonnym tonem, co poprzednio, mierząc kapitana swoim jastrzębiookim spojrzeniem.
Chwilę później jego sylwetka rozpłynęła się w blasku upiornie zielonkawego światła.
Dwojga Kardasjan pracującym gorączkowo przy zapalniku bomby przystrzelonej przed chwilą do podłogi korytarza Warshchana nie trzeba było popędzać. Zdawali sobie sprawę, że szanse ich pomyślnego powrotu, a nawet przeżycia maleją właśnie w zawrotnym tempie.
Gdy jasnozielona kulka energii powaliła jednego z nich, drugi zdał sobie sprawę, że tą szansę właśnie stracił.
- Jesteśmy Borgiem. Zaprzestaniecie natychmiast swoich działań i poddacie się nam. Opór jest...
Jeden z dwóch członów urwał gwałtownie, gdy sięgnął go jeden z rozpaczliwych strzałów Kardasjanina. Drugi człon beznamiętnie przyjął następne strzały za pomocą swoich osłon osobistych, po czym wyciągnął ramię i zdezintegrował przeciwnika.
"Wykryte nowe formy zagrożeń ze strony przeciwnika." - poinformował Borg Kinga. Ten zastanawiał się nędzną mikrosekundę, zanim wydał nowe instrukcje.
"Działania przeciwnika zagrażają integralności struktury okrętu. Przeciwdziałać."
Wszystkie pozostałe człony przyjęły nowe rozkazy bez zbędnych uczuć. W ciągu następnych 10 sekund liczba żywych Kardasjan na pokładzie Warshchana spadła o połowę.
Liczba bomb sprawnych i uzbrojonych na wyświetlaczu dowódcy drużyny wypadowej spadła do zera. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na roztrząsanie tego faktu, ponieważ jego drużyna napotkała na oddział Vee Currego.
"Witalne funkcje statku zabezpieczone. Brak napastników w strukturze okrętu." - King of Borg usłyszał w myślach kolektywny raport.
Jego lewa brew nieznacznie drgnęła, podczas gdy rozważał nowe plany i możliwości.
"Kontynuować na szerszą skalę neutralizację kardasjańskich intruzów. Przeniesienie na podane koordynaty." - przekazał w końcu, ponownie znikając w błysku zielonego światła.
Szala zwycięstwa niespodziewanie przechyliła się na stronę Warshchana, gdy Galor, który wysłał drużyny wypadowe na jego pokład niespodziewanie otworzył ogień do swoich towarzyszy.
Zaskoczony skrzydłowy okrętu Gul Dukata nie miał czasu na jakąkolwiek reakcję. Jeden długi, potężny promień fazera rozpruł jego kadłub, naruszając jego atmosferę w wielu miejscach i wysysając bezradnych członków załogi w otwartą próżnię.
Ostatni okręt, najwyraźniej przemyślawszy nowy układ sił, odwrócił się i błysnął silnikami, wchodząc w warp.
- Chorąży. Torpeda plazmowa. - Milex wyrzucił z siebie trzy słowa, obserwując ucieczkę ostatniego przeciwnika.
Chorąży Rajker, obsługujący stanowisko taktyczne, wiedział, co należało do jego obowiązków. Pośród wielu paneli wybrał ten właściwy, po czym nacisnął jeden guzik.
Spod spodka Warshchana wyrwała się kula uwięzionej energii i runęła w ślad za uciekinierem.
- Kapitanie! Ściga nas torpeda - krzyknął Kardasjanin przy sensorach.
- Typ? - rzucił niecierpliwie Dukat.
- To... torpeda... plazmowa? - odczytał z niedowierzaniem oficer.
- Plazmowa? Przecież to niemożliwe! Nie byłaby nas w stanie ścigać w warp!
- Ta najwyraźniej o tym nie wie. - zauważył z przekąsem sternik. - Mamy zbyt duże uszkodzenia, by wytrzymać trafienie taką torpedą... i jesteśmy zbyt wolni, by jej uciec.
Dukat nie namyślał się długo.
- Cała załoga, opuścić statek!
Szereg kapsuł ratunkowych zdołał opuścić skazany na zagładę statek, zanim dogoniła go federacyjna torpeda plazmowa.
- Cel zniszczony. - zameldował Rajker kilka sekund później.
- Rozbitkowie? - mruknął kapitan.
Rajker zawahał się przez ułamek sekundy.
- Żadnych rozbitków, panie. - odpowiedział w końcu.
Pośród nagłej ciszy, która nastała po odwołaniu alarmu syk drzwi turbowindy miał siłę eksplozji.
Opancerzone drzwi turbowindy rozsunęły się majestatycznie i na mostek wszedł komandor Vee Curry w pełnym pancerzu bojowym, o sekundy wyprzedzając materializację Borg Kinga.
- Raport. - dobiegł głos z fotela kapitańskiego.
Vee Curry zdążył już zdjąć hełm bojowy i demonstrował świeżą szramę w miejscu, gdzie promień kardasjańskiego fazera przebił się przez osłonę.
- Napastnicy odparci. Minimalne straty. - zameldował zwięźle.
- Potwierdzony brak zagrożeń w obrębie struktury okrętu. Neutralizacja kardasjańskich intruzów zakończona. Taktyczna sposobność przechwycenia jednostki wroga wykorzystana. Ubytki Kolektywu minimalne. Zabezpieczono jeden kardasjański okręt klasy Galor, stan gotowości 60%, oraz dwunastu członków jego załogi w stanie nieuszkodzonym. Reszta załogi zneutralizowana. - wyrecytował King of Borg.
Milex oparł głowę na złączonych dłoniach, analizując wypowiedź. Minęła niemal pełna minuta, zanim odpowiedział.
- Komandorze, proszę dopilnować napraw na okręcie. Odmaszerować.
Vee Curry skinął służbiście głową i wyszedł.
- Uzupełnić ubytki Kolektywu kardasjańskimi jeńcami. Resztę zlikwidować. Okręt zniszczyć.
- Zrozumieliśmy.
- Zawartość pamięci ich komputera, a w szczególności dane taktyczne, ma być ściągnięta i zanalizowana. - ciągnął dalej Milex.
- Wszelkie dane mające znaczenie zostaną zanalizowane i załadowane do pamięci komputera tego okrętu. - zapewnił go King of Borg.
- To wszystko.
Chociaż zewnętrznie King of Borg zdawał się odpoczywać, to jednak w tej chwili pracował.
Jego istota płynęła swobodnie nad płynącą rzeką informacji ściągniętych z kardasjańskiego okrętu.
King of Borg, niczym gniewny bóg jedną myślą unicestwiał niektóre nurty i rozdzielał inne. W przeciągu sekund zdołał wyizolować najlepiej chronione, a więc najcenniejsze dane od mniej wartościowej reszty. Jeszcze mniej czasu zajęło mu zaprzężenie sił swego kolektywu do zadania rozpracowania tych danych.
Dane taktyczne nie stanowiły problemu; baza danych Warshchana zawierała już połowę niezbędnych kodów. Znalezienie reszty nie stanowiło najmniejszego problemu.
Kardasjański algorytm zmiany częstotliwości osłon i broni był jednym z bardziej wyrafinowanych, jakie dotychczas napotkał mini kolektyw Warshchana. Nie wspominając o tym, że był dość nieźle zabezpieczony przed złamaniem - jego rozpracowanie zajęło kolektywowi aż sześć minut.
Inne rzeczy, określone jako nie mające znaczenia zostały pobieżnie przejrzane, a następnie zachowane.
Nigdy nie wiadomo, komu może się przydać jakaś informacja...
Następnych pięć okrętów klasy Galor, które wykryły Warshchana, zakończyło swój żywot w dość melodramatyczny sposób.
Mianowicie od momentu wykrycia, przez około minutę milczący Warshchan leciał w alei ognia, którą postawiły Galory, nic sobie z tego nie robiąc.
Następnie zaś z najbliższego możliwego dystansu wystrzelił dziesięć torped kwantowych (pod dwie na każdy okręt), które po prostu przeszły przez ich osłony, jakby ich tam nie było, następnie eksplodowały głęboko w trzewiach każdego okrętu, rozrywając go na strzępy.
Jeszcze mniejszy kłopot stanowiła zapora minowa. Warshchan wyemitował z siebie po prostu ciąg sygnałów, które rozkazały natychmiastową detonację minom leżącym na jego kursie.
Cała reszta, leżąca w zasięgu sensorów otrzymała nowe polecenia: detonacja w przypadku wykrycia w zasięgu jednostki emitującej kardasjańskie sygnały rozpoznawcze.
- Kardasja Prime w zasięgu sensorów. - zameldował Peter pół godziny później.
- Na ekran.
Na ekranie ukazała się bura planeta, gęsto wykropkowana orbitalnymi systemami obronnymi.
- Jakieś statki?
- Żadnych okrętów bojowych w zasięgu sensorów. Stawiam swoją pensję, że zostały wysłane do wzmocnienia sił walczących z Czwartą Flotą. - uśmiechnął się drapieżnie Peter.
- Znakomicie. Sternik, zbliżyć się do zasięgu działa. Panie Rajker, wycelować w kwaterę główną Centralnego Dowództwa. Ognia według uznania.
- Statek w pozycji, panie. - zameldował sternik.
Kilka z wieżyczek zwróciło się w stronę Warshchana i plunęło gniewnymi rozbłyskami strzałów. Pozycja Warshchana była jednak precyzyjnie wyliczona - wiązki straciły spójność tuż przed jego kadłubem.
Chorąży Rajker ponownie wcisnął odpowiedni guzik.
Wiązka działa izokinetycznego z punktową precyzją zaczęła niszczyć kolejne budynki. Niektóre budowle uderzała tylko raz, inne wzbudzały jej większe zainteresowanie.
Budynek sądu, na przykład, dostał dwa razy, niszcząc zarówno piętra nad ziemią, jak i pod ziemią.
Kwatera Dowództwa (oraz kilka innych budynków, które przypominało ją z wyglądu) została całkowicie zanihilowana wielokrotnymi uderzeniami.
Tego dnia zginęło wielu Kardasjan. Jeszcze więcej miało zginąć.
- Panie kapitanie, mam odczyty kilkuset jednostek kardasjańskich zbliżających się w naszym kierunku. - zameldował Peter po konsultacji z chorążym Rajkerem przy taktycznym. - Według naszych szacunków będą tu za 14 minut. Sugerowałbym odwrót. Nasze zadanie już zostało wykonane.
- Być może twoim zdaniem. - warknął kapitan. - Spójrz na to! Zniszczonych zaledwie trzy procent zabudowy miasta! Nazywasz to wykonanym zadaniem?!
- Panie kapitanie, w moim odczuciu główne ośrodki administracji tego miasta zostały skutecznie unieszkodliwione! - podsunął nieśmiało Kazeite.
- Widoczne! - Milex pochylił się gwałtownie ku doradcy, zatrzymując swą twarz milimetry od jego. - Tylko widoczne! - syknął. - A co jeśli Kardasjanie dowodzą siłami zbrojnymi z podziemnego bunkra? Czy mamy pewność, że taki nie istnieje? Czy istnieje możliwość, że go nie wykryliśmy? - Milex porzucił Kazeite i wstał z fotela.
- Odlecimy teraz, i co? Kardasjanie będą śmiali nam się w twarz? Nasi ludzie mogą zginąć tylko dlatego, że według naszych danych zdawało nam się, że wykonaliśmy zadanie? - rzucił w stronę Petera.
- Nie, nam potrzebna jest pewność. - zakończył. - Absolutna, - podkreślił starannie to słowo. - stuprocentowa pewność.
- Chorąży Rajker, odpalić działo izokinetyczne. Drugi tryb strzału. - rozkazał silnym głosem, opadając z powrotem na fotel.
Rajker wyraźnie pobladł. Wiedział, co oznacza drugi tryb strzału.
Broń biologiczną.
Proste i efektywne - zamiast energii, wiązka grawitonowa działa będzie tym razem utrzymywała w całości wiązkę biowirusów, pozwalając im dotrzeć niemalże do granic atmosfery planety. Żadna znana Kardasjanom broń ofensywna nie była w stanie powstrzymać wiązki fazera przed dotarciem do celu; tym razem też nie miało być inaczej.
Proste i efektywne - obliczone na zadanie maksymalnej ilości zniszczenia. Typowe działanie Gwiezdnej Floty.
- Panie Rajker? - odezwał się cichym, zniecierpliwionym głosem Milex.
- N...nie mogę tego zrobić, k...kapitanie. - odparł zaledwie słyszalnym szeptem Rajker. - To... to wykracza poza nasze zadane cele misji.
- Facet ma jaja, muszę to przyznać. Jest już trupem, ale ma jaja. - Peter pokiwał w zamyśleniu głową.
- Słucham!? - kapitan wstał gwałtownie z fotela i podszedł do konsoli taktycznej.
- Mieliśmy tylko zniszczyć Dowództwo, nie całą rasę. - Rajker cofnął się za konsolę, jak gdyby mogła go ona ochronić przed czymkolwiek.
Milex stał sztywno wyprostowany, z bladą twarzą i z drgającymi wargami wśród ciszy, jaka zapadła po stwierdzeniu Rajkera.
Ci, którzy pod nim służyli wiedzieli, że jest to cisza przed burzą i przygotowywali się do wybuchu wściekłości. Lecz wybuch nie nastąpił.
W każdym razie nie w takiej formie, w jakiej zazwyczaj następował.
Milex po prostu wyciągnął przed siebie ramię, uchwycił Rajkera za szyję i uniósł do poziomu swoich oczu.
- Odmawiacie wykonania rozkazu, chorąży? - warknął.
Rajker milczał, chociaż jego oczy powoli zaczęły wychodzić z orbit.
- Odpowiedz mi! - kapitan potrząsnął Rajkerem niczym marionetką.
- T...tak. Odmawiam. - zawieszony nad podłogą człowiek z wysiłkiem wciągnął powietrze. - Jesteśmy... oficerami... a nie... mordercami...
- Jesteśmy oficerami Gwiezdnej Floty i będziemy robili to, co leży w interesie Federacji! Rozumiecie mnie, załogancie? - Milex mocniej ścisnął szyję Rajkera. Groźba, którą wyrażał ten gest, była aż nadto wyraźna.
Rajker odpowiedział po przerwie, ledwo słyszalnym, zduszonym szeptem.
- Nie będę... zabijał... niewinnych... ludzi.
- Doprawdy? - kapitan wyglądał teraz strasznie: sina twarz, zaciśnięte wargi, czerwone jak krew, której były żądne, oczy niczym lodowe sople.
- Nie będę... - odpowiedział Rajker stłumionym i niewyraźnym głosem.
- Nie będziesz. Już nigdy. - syknął Milex, zaciskając jeszcze silniej palce.
Rozległ się mrożący krew w żyłach trzask pękających kości, gdy Rajker zwisł bezwładnie w ręku kapitana. Ten z niesmakiem cisnął martwą ofiarą o ścianę, jak gdyby chcąc nawet teraz udowodnić swoją wyższość nad nią. Kilku załogantów odsunęło się, by uniknąć spotkania z tym strasznym pociskiem.
- Odpalić działo. Natychmiast. - warknął Milex, jakby nie zwracając uwagi na fakt, że stoi najbliżej konsoli ze wszystkich zgromadzonych. Następnie odwrócił się gwałtownie i wyszedł do swojej kajuty.
Po chwili ciszy, Peter podszedł do konsoli i oparł na niej dłoń. Spojrzał na przyciski i wyświetlacze, jak gdyby widział je po raz pierwszy, przechylił głowę, mierząc spojrzeniem planetę widoczną na ekranie, wstukał odpowiednią sekwencję, po czym nacisnął ten jeden jedyny guzik.
Ten, na którym było napisane "Fire".
Minęło sporo czasu, zanim Peter znów się poruszył.
- Zabierajmy się stąd. - powiedział z niesmakiem w głosie. - Sternik, wyznaczyć kurs na... Hm, jakieś sugestie?
- Badlands? - odezwał się Kazeite. - Korzystając z ich osłony bez problemów oderwiemy się od pościgu i połączymy się z Siódmą Flotą. Może nawet skubniemy parę ptaszków po drodze?
Peter wzruszył ramionami. Brzmiało sensownie...
- A więc Badlands. Sternik?
- Kurs wyznaczony, panie komandorze. - chorąży obecnie obsługujący ster był tak wyszkolony, by móc możliwie najefektywniej zgadywać życzenia rozkazującego.
Peter obciągnął mundur, usiadł, po czym obrzucił spojrzeniem panoramę gwiezdną widoczną na ekranie.
- Włączyć. - rozkazał.
Warshchan majestatycznie, a zarazem elegancko odwrócił się ku swemu miejscu przeznaczeniu, po czym błysnął gondolami, w ułamki sekundy wyrywając się z uścisku konwencjonalnej fizyki.
Z nim w ciszy samotnie umierała planeta.
-KONIEC-
|