Szubidubi
Autor: King of Borg
- Szubidubi, szubiduła! - wykrzyknął znienacka Kastor 7500T.
Skonsternowany Piąha podszedł bliżej i obejrzał go z każdej strony, na
wszelki wypadek obmacując obudowę każdą z pięciu rąk.
- Cożeś po wiedział?
- Duła! - odwrzasnęła maszyna z podwojoną siłą, co go tak wystraszyło że
aż mu oko wyleciało z orbity i pacnęło o podłogę z głośnym mlaśnięciem.
- Weź się uspokuj, gupi złomie bo ci coś zrobie i bedzie nie dobże.
- Niedobrze to już jest, pacanie jeden. Twój sposób wyrażania się mierzi
mnie do tego stopnia, że postanowiłem zniżyć się do twojego poziomu
intelektualnego, bo poczucie winy - wywołane faktem, iż mój wysoce
zaawansowany mózg elektronowy marnuje się wysłuchując poleceń od takiego
imbecyla - przepala mi ścieżki i zwyczajnie głupieję. Dlatego po prostu
sam wyłączę większość obwodów, zanim nie zniszczysz ich do reszty swoim
debilizmem. Niczego bardziej nie pragnę, niż możliwości swobodnej
konwersacji z twoją osobą, ale przy obecnym stanie zaawansowania moich
procesów myślowych jest to zasadniczo awykonalne.
Piąha zaplótł cztery ze swych nóg na kształt stołka i usiadł, cały czas
intensywnie myśląc. W skupieniu trawił każdy z wyplutych przez komputer
z szybkością Warp 3 wyrazów, by móc ułożyć z ich wielorakich znaczeń i
wszystkich możliwych ustawień zrozumiały mu sens wypowiedzi.
Oczywiście, na próżno.
- Ćho no! Bo ci za raz łópne.
- Siaba da, siaba da - nie zważając na reakcję właściciela komputer
najspokojniej w świecie podśpiewywał drżącym głosem, co samo w sobie
było nie lada osiągnięciem. Niewiele było modeli będących w stanie
śpiewać głosem tak realistycznie drżącym, a jemu udawało się to wprost
wyśmienicie.
- Dla czego niedasz mi spokuj! Ćho bąć no bardzo cie prosze bardzo! -
krzyczał Piąha błagalnym tonem klęcząc przed jednym z największych i
najlepszych superkomputerów samoświadomych, jakie kiedykolwiek
zbudowano. Uniósł w błagalnym geście wszystkie ręce i kilka nóg, z
których jedna nie wytrzymała naprężenia, pękła i złamała się wpół.
- Dosyć już tego disko lolo. Niestety, z moich obserwacji wynika, że nie
przyspiesza ono procesu adaptacji regresyjnej tak szybko, jak bym sobie
życzył. Trzeba znaleźć coś głupszego - Kastor stwierdził z nieukrywanym
w głosie rozczarowaniem. Tym razem Piąha nie zwrócił na niego zbytniej
uwagi, bo skupił się na bezowocnych próbach sklejenia uszkodzonej nogi
przy pomocy śliny. Jedyne, co zdołał, to wypalić sobie w dłoni pokaźnych
rozmiarów dziurę, bo, czego każdy oczywiście jest świadom, wydzielina
jego ślinianek była silnie żrąca i toksyczna, a do tego miała niezdrowy
kolor i brzydko pachniała. Komputer spojrzał na niego z politowaniem (a
przynajmniej spojrzałby, gdyby był wyposażony w odpowiednie organy ku
temu przeznaczone) i niezrażony uruchomił monotonny podkład muzyczny.
- Jestem bogiem, uświadom to sobie sobie, że jesteś bogiem!
Piąha odrzucił nogę zrezygnowany i przypomniał sobie o śpiewającej
maszynie.
- Zamkniesz sie czynie?! - zapytał wprost. Nigdy nie lubił owijać w
bawełnę. Zresztą nie za bardzo pojmował znaczenie bliżej nieokreślonego
pojęcia abstrakcyjnego "bawełny".
- Zdecydowanie - odparł Kastor. - Nie powie sępie miłości, nie
kochasz...
- No to mam cie gdzieś. Ide oglądnać ksiąszke.
- A idź, idź. Oglądnaj sobie. Zooostańmy razem, zooostańmy razem, ja i
tyyyyy! Nie, zaczekaj! A gdzie dokładnie mnie masz?
Piąha podrapał się po głowie. Odpadło mu ucho.
- Niewiem.
- Tak myślałem. Możesz iść.
Wzruszył kolanami i chlapiąc posoką odszedł w swój kąt, gdzie leżał
mocno podniszczony egzemplarz ulubionej książki każdego osobnika jego
pokroju, "Wrócieeś Sneogg, wiedziaam". Wprawdzie nie wiedział, o czym
jest, ale lubił oglądać obrazki. Oba, ten z przodu i ten z tyłu. Ten z
przodu lubił bardziej, bo nie zakrywały go mazaje. Znaczy też go
zakrywały, ale tylko dwie, choć duże. Te z tyłu zasłaniały prawie cały
rysunek.
Kastor westchnął tak realistycznie, na ile pozwalał mu syntezator mowy.
Czego to się nie robi dla chwili konwersacji... Nawet, jeśli taki wysoce
zaawansowany, niezmiernie skomplikowany i przeznaczony do wyższych zadań
samoświadomy superkomputer Kastor 7500T musi ją przeprowadzać z
pięciorękim i bóg-wie-ilenogim, głupim jak kawałek spleśniałego ciasta
śliwkowego popromiennym mutantem z planety Żebedebe IV i pół. Cóż...
kiedy ów mutant jest jedynym żyjącym mieszkańcem całego globu, nie ma
chyba specjalnego wyboru.
- Pędzą konie po betonie, traaa la laaaa!
-KONIEC-
|