MZGK Loveshchan

Epizod 4 i jakiś ułamek

Autor: Kazeite

Doradca wchodzi na mostek w mundurze szczelnie zapiętym pod samą szyję. Mostek jest oczywiście całkowicie pusty, co nie powinno dziwić po wcześniejszych ekscesach kapitana i jego Pierwszego.

Doradca przez chwilę rozgląda się po pustych miejscach, po czym zadziera głowę do góry.

Doradca: Te! Kapela! (cisza) Nie, moment... Luwaksana! (nadal cisza)

Doradca (pobudzając komórki do pracy intensywnym drapaniem): Ach, pamiętam! (odchrząkuje) Komputer!

Komputer: CZEGO?!

Doradca: Słucham?!

Komputer: Hm, to znaczy, czego pan sobie życzy?

Doradca: Gdzie jest kapitan?

Komputer: Kapitana nie ma na pokładzie statku.

Doradca: Pierwszy?

Komputer: Nie ma.

Doradca: Taktyczny?

Komputer: Nie ma.

Doradca: Mechanik?

Komputer: Komandor Vee Curry jest... (nagła cisza) Ehm, znaczy chciałam powiedzieć, że mechanika na pewno nie ma na pokładzie tego statku, bo gdyby był, to na pewno nie trzymałby fazera wycelowanego w mój główny rdzeń...

Doradca (pomijając to milczeniem) Ochrona?

Komputer: Nie ma.

Doradca: Doktor?

Komputer: Pani doktor kazała przekazać, że nie ma jej dla nikogo, chyba że dostaniemy nowy przydział załogantów.

Doradca: Ehm, Nauk...

Komputer (jakby lekko zniecierpliwiony): Nie ma!

Doradca (jakby lekko zaskoczony): A skąd wiedzia...

Komputer: I tak nie ma.

Doradca (też już lekko zniecierpliwiony): Czy jest coś?

Komputer (dumnie): Ja jestem.

Doradca (licząc coś na palcach): To znaczy... to znaczy, że teraz JA tu dowodzę!

Doradca wychodzi na środek mostka i siada dumnie, aczkolwiek nieco ostrożnie na fotelu kapitańskim (specjalnie wzmocnionym na potrzeby obecnego kapitana).

Doradca (do poręczy): Dziennik kapitański. Daty gwiezdnej nie podaję, bo i tak nikt jej nie czyta. W związku z brakiem wszystkich starszych oficerów przejmuję dowodzenie nad MZGK Loveshchan. Koniec zapisu.

Doradca (uderzając się w klatę): Chorąży Deadmeat, Redshirt i Expendable proszeni są na mostek.

Głos w głośniku (jakby lekko zalękniony): Ehm... czy musimy?

Doradca (stalowym głosem): Tak, musicie.

Po chwili na mostek wchodzi trzech zalęknionych facetów, przepychając się wzajemnie.

Doradca (uśmiechając się a la kapitan): Witam, panowie. Proszę objąć stanowiska. Pan Deadmeat na stanowisko sternika...

Deadmeat (w skrócie DM): T... tak jest, ser.

Doradca: ... Redshirt na to drugie, jak mu tam... a zresztą możecie się zamienić, rzućcie monetą lub coś w tym stylu.

Redshirt (w skrócie RS): A mogę na tył?

Doradca: Czemu na tył?

RS (nieśmiało): Bo tam bezpieczniej...

Doradca (kordialnie): Nonsens, mój chłopcze. Według statystyk Floty miejsce, na którym siedzisz jest najbezpieczniejsze z całego okrętu!

RS (uspokojony): A, chyba że tak.

Doradca (do siebie): A może to było najbardziej niebezpieczne miejsce? E, nie chce mi się iść po statystyki. (głośno) A chorąży Expendable będzie naciskał ten duży przycisk z napisem "Fire".

Expendable (skrócie EB) wyciąga dużą tabliczkę z napisem "Jes ser!" i przechodzi na tył.

Doradca: Okej, skoro mamy już obsadę mostka, proszę wyznaczyć kurs, o tam (wskazuje palcem). Prędkość niedorzeczna.

DM patrzy wylękniony na Doradcę, po czym naciska na oślep kilka guzików.

DM: Em, tego... kurs wyznaczony.

Doradca (Niczym Picard wskazując palcem kurs): Engage!

DM: Że co?

Doradca: No, tego... (wertując pośpiesznie słownik znaleziony w schowku kapitańskiego fotela) znaczy, Engejdż!

DM naciska przycisk z napisem "Engejdż". Przez chwilę nic się nie dzieje, po czym daje się słyszeć przeraźliwe skrzypienie.

Doradca: A to co?

RS: To składane gondole, ser. Kapitan Mi-Lexx miał do wybory albo to, albo bezpieczne holodeki. (przymilnie) Odradzałem mu to, ale mnie nie słuchał.

Doradca (machając znudzony ręką): Dobra, może być. Byleśmy tylko zaczęli lecieć. (słysząc odgłos spuszczania wody) A to co?

RS: Plazma napełniająca gondole.

Doradca (do siebie): Już wiem, czemu potem są takie kolejki do toalet.

MZGK Loveshchan w końcu błyska gondolami, oślepiając wszystkich dookoła, po czym wydłuża się kilkakrotnie, omijając zwodami planety stojące mu na drodze.

Doradca (rozklejony na tylnej szybie): Czemu na tych fotelach nie ma pasów bezpieczeństwa?!

RS (przywiązany do fotela sznurem od snopowiązałki): Kapitan Mi-Lexx przehandlował je za efektowniejszy efekt wchodzenia w Łarp! (przymilnie) Odradzałem mu to, ale mnie nie słuchał.

MZGK Loveshchan w końcu skraca się do swoich prawidłowych rozmiarów, po czym efektownie (z zakrętem, z błyskiem, z mgławicą w tle i z przelatującą kometą z pylastym ogonem) wchodzi w Łarp.

RS: Kapitanie! Zbliża się do nas jakiś statek!

Doradca: A niech to! Dlaczego zawsze, gdy wchodzimy w Łarp napotykamy na jakiś statek?

RS: Kapitan Mi-Lexx postanowił zaoszczędzić i nie wykupił licencji na bycie jedynym statkiem w sektorze. (przymilnie) Odradzałem mu to, ale...

Doradca (ostrzegawczo): Jeszcze raz to powiesz, a załatwię Ci skierowanie na prawach ochotnika do najbliższej drużyny wypadowej! Jako geologa!

RS nagle bardzo blednie.

Doradca: Dobra, wychodzimy z Łarp. Ale najpierw przynieście mi też trochę tego sznura od snopowiązałki.

MZGK Loveshchan nie mniej efektownie (z rozbłyskiem, podwójnym saltem z potrójną śrubą i czarną dziurą w tle) wychodzi z Łarp.

Doradca: Dobra, skoro już stoimy, rzućcie mi obraz tego statku na to duże z przodu.

Na ekranie pojawia się obraz statku, wyglądającego jak spodek Loveshchana z podczepionymi gondolami Łarp.

Doradca: O żesz! MZGK (przełyka głośno ślinę) Zaufanie! Alarm Pierwszego stopnia!

DM: Jaki?

Doradca: No, czerwony. Tylko Dowództwo podpisało jakieś głupie umowy z Indianami i nie możemy używać słów niepoprawnych politycznie.

DM: Acha.

Doradca: (mamrocze do siebie): To nie to, żeby się przejmował, ale trzeba dawać przykład młodzieży...

DM naciska odpowiedni guzik. Na mostku natychmiast zapadają egipskie ciemności.

Doradca: Włączyć mi to światło! I podnieść tarcze!

EB podnosi tabliczkę (podświetlaną) z napisem "Jes ser!", po czym włącza światło.

Komputer: Brak energii do wypełnienia wszystkich poleceń. Sugerowane wyłączenie replikatorów z herbatą Earl Grey.

Doradca (zbulwersowany): Coo!? Po moim trupie! Trudno, obejdziemy się bez bitwy. Rzućcie mi kapitana MZGK (przełyka głośno ślinę) Zaufanie.

Na ekranie pokazuje się rozczochrany siwy facet.

Facet: Jestem kapitan Cham i jestem bardzo rozgniewany!

Doradca (z nieszczerym uśmiechem): W czym możemy panu pomóc?

Cham: Prześlecie mi zaraz wszystkie dane dotyczące projektu Magnezis!

Doradca: Co? A, pewnie, zaraz wam prześlę.

Cham: Proszę nie obrażać mojej inteligen... A, jeśli tak, to macie 30 sekund. (Ekran ciemnieje).

RS: I co teraz? Co robimy?

Doradca (wzruszając ramionami): Jak to co, prześlemy mu te dane i spływamy stąd.

DM: Ależ ser, nie wie pan, czym jest projekt Magnezja! Z jego pomocą Cham będzie miał wystarczającą siłę, by oślepiać fleszem całe planety! Stanie się potężniejszy, niż można to sobie wyobrazić!

Doradca (flegmatycznie): No nie wiem, mam dużą wyobraźnię.

Cham (ukazując się ponownie na ekranie): Twoje 30 sekund minęło!

Doradca (z chytrym uśmiechem a la Q): A może wolałbyś dane na temat projektu Enerdżajzer? Mogę jeszcze dorzucić projekt Dziuracel za pół ceny.

Cham (przeliczając zawartość portfela): Hm, nie wiem, czy mi starczy... (tknięty nową myślą) Czy przyjmujesz statki w zastaw?

Doradca (z uśmiechem a la Amway): Jasne! A jak myślisz, skąd mam to cacko? Okej, proszę odholować pański statek do najbliższej Bazy, tam ci wystawią kwit, z którym proszę się zgłosić do mnie, a ja będę bardziej niż szczęśliwy, mogąc przekazać ci oba projekty.

Cham: Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?

Doradca (oburzony): Oficerowie Gwiezdnej Floty zawsze mówią prawdę!

Cham: A chyba że tak. (ekran gaśnie).

Doradca (dokańczając): Z pewnego punktu widzenia, rzecz jasna.

MZGK Zaufanie obraca się dookoła, po czym zupełnie nieefektownie wchodzi w Łarp.

Doradca: Dobra, na czym to skończyliśmy... Acha. Czy skany wykazują jakieś wezwania o pomoc?

EB podnosi tabliczkę z napisem "Nie, ser."

Doradca: Jakieś awarie na pokładzie?

DM: Żadnych, ser.

Doradca (zdezorientowany): Jak to? Przecież jeszcze godzinę temu... A co z tą wyrwą w czasoprzestrzeni o wysokiej pigmentacji?

DM: Z czym?

Doradca (z naciskiem, wskazując na czarną dziurę na ekranie pozostałą przy wyjściu Loveshchana z Łarp): Z tym!

DM: Acha! Z tym! (ze zrozumieniem) Poprawność polityczna?

Doradca (z westchnieniem): Poprawność polityczna.

DM: No więc z tą, ehm, wyrwą nic się nie dzieje.

Doradca (rozczarowany): Nie wciąga nas?

DM: Nie, ser.

Doradca (osuwając się zrezygnowany w fotelu): Rany, kolejny odcinek o rozwoju charakterów...

DM, RS i EB wymieniają spojrzenia pełne ulgi. Nagle jedna z konsol zaczyna pipać.

RS: Ser, odebrałem wiadomość z Dowództwa! Priorytet numer jeden!

Doradca (uradowany): Nareszcie! (odchrząkuje) To znaczy, odbiorę w swojej kajucie.

Doradca wstaje i przechodzi do kajuty kapitańskiej. Przez chwilę słychać z niej odgłosy szamotania, przerywane okrzykami w stylu: "O rzesz ty! W twarz?!", "Du ju fil laki, pank?!" oraz "Jupikajej, maderfaker!", po czym zapada cisza. Chwilę później z kajuty kapitańskiej wychodzi Doradca w elegancko porwanym mundurze.

Doradca (z pretensją w głosie): Dlaczego nikt mi nie powiedział, że kapitan zamienił złotą rybkę na piranię?

RS (przymilnie): Odradzałem mu to, ale mnie nie słuchał.

Doradca (triumfalnie): A-cha! Przyłapałem cię! Zgłosisz się zaraz do szefa O'Branego po sprzęt!

RS wybałusza przerażony oczy, po czym mdleje.

Doradca (zdegustowany): Niech ktoś z ochrony go sprzątnie.

DM (zmieniając temat): Odczytał pan wiadomość?

Doradca (nagle czymś zirytowany): Tak jakby...

DM: I co w niej było?

Doradca: Nie mam pojęcia. Jest zakodowana!

DM (przymilnie): Mogę iść i ją odkodować...

Doradca (ostrzegawczo): Ty też zaczynasz?

DM (trzęsąc portkami): Nie, skąd...

Doradca: No. Odkoduj mi tą wiadomość.

DM (po chwili): Wiadomość odkodowana, ser.

Doradca (wyciągając pokaźnej wielkości fazer z schowka w fotelu): Odbiorę w kajucie.

Doradca wchodzi do kajuty kapitańskiej i trzymając nieszczerze uśmiechającą się piranię na muszce fazera siada w fotelu i obraca do siebie terminal.

KAA (Kolejny Anonimowy Admirał): Gdzie jest kapitan Mi-Lexx?

Doradca: Nie ma.

KAA: Komandor Czepialski?

Doradca: Nie ma.

KAA: Komandor Vee-Curry?

Doradca (wodząc znudzonym wzrokiem po suficie): Nie ma, nie ma, nie ma, nie ma. (do siebie) Rany, chyba zainstaluję sobie automatyczną sekretarkę...

KAA: Hm, no cóż... W takim razie, mój chłopcze, tobie muszę powierzyć tą ściśle tajną misję... Musimy wysłać Loveshchana do Strefy Zdediscopolowanej.

Doradca (podejrzliwe): Dlaczego?

KAA: Wykryliśmy duży ładunek kaset disco-polo przewożony przez Kartasjan. Masz tam polecieć, znaleźć ich i zabić ich.

Doradca: Ależ ser, czy nie będzie to trochę... ekstremalne?

KAA: Ekstremalne? Te cholerne Kartasy naruszyły Strefę Zdediscopolowaną! Nie możemy im tego puścić płazem, bo następnym razem przeszmuglują kapele cygańskie!

Doradca (wstrząśnięty (ale nie zamieszany)): O w mordę... To rzeczywiście poważna sprawa... (ostrzegawczo machając fazerem w stronę piranii, która usiłowała wykorzystać jego chwilę nieuwagi) A mam pozwolenie na przekroczenie Łarp 5?

KAA (kordialnie): Oczywiście, mój chłopcze. Zapłaciłem chłopcom z drogówki, żeby patrzyli w drugą stronę, gdy Loveshchan będzie obok nich przelatywał.

Doradca: Aha. (klepie się w klatę) Sternik, kurs na Strefę Zdediscopolowaną. Łarp największy, jaki odważycie się dać. I tego, (macha palcem gdzieś w stronę sufitu) Engejdż.

MZGK Loveshchan jak zwykle efektownie (z panoramą na cały Układ Słoneczny (który niewiadomo skąd tu się wziął) i z odbiciem w pasie asteroid) wchodzi w Łarp.

DM: Kapitanie! Zbliża się do nas jakiś statek!

Doradca (z westchnieniem zdmuchującym kurz z ekranu): Czemu nie jestem zdziwiony? (macha zrezygnowany ręką) Rzuć to na ekran.

Na ekranie pojawia się długi okręt z wystającymi po bokach dwoma rzędami odrzutowych wioseł.

Doradca (w stylu Dżejmsa T. Kerka): Co...to... do diabła... jest?

DM: Okręt Kartasiański klasy Galera. Ostatni pomysł Kartasjan na napęd gwiezdny przyjazny dla środowiska.

Doradca: Dobra. Wywołajcie ich.

Na ekranie pojawia się facet wyglądający, jakby przejechał mu po twarzy wahadłowiec z oponami Dębicy (tymi z dwoma szczelinami), a potem krasnoludek z dobrym wyskokiem kopnął go z obcasa w czoło.

Doradca (miłym tonem): Dzień dobry panu, jesteśmy z organizacji charytatywnej i zbieramy fundusze na broń dla kartasjańskich sierot. Czy mógłby się pan przyłączyć? Przyjmujemy liście latinum, kredyty, dwu-i-pół-lit, więźniów politycznych, zakładników, oraz kasety disco-polo.

Facet: Jestem Gulp DuckAtt, Komandor Trzeciej Kasety i przysięgam na życie swoich trzynastu dzieci, że nie wiedziałem nic o tym, że szmugluję kasety disco-polo.

Doradca: A...cha. A czy wiedział pan, że szmuglowane przez pana kasety są zakazane we wszystkich cywilizowanych układach słonecznych?

DuckAtt (oburzonym tonem): E, oczywiście, że nie...

Doradca (podejrzliwie): A co tam panu wystaje z kieszeni?

DuckAtt: (wyjmując od niechcenia kasetę z napisem "The Greatest Hits of Kaj Win99"): A, to... kupiłem to okazyjnie na dorocznym Kartasjańskim Targu... Może chce pan trochę?

Doradca (stalowym tonem): Jak myślisz, ile mi zostało?

DuckAtt: Zostało czego?

Doradca (z efektownym grymasem): Torped, bubku. (głosem Bogusława L.) Jak się nazywasz?

DuckAtt: Przecież mówiłem...

Doradca (dobitnie): Zabiję wszystkich Gulpów w Polsce.

DuckAtt: Chyba w sektorze?

Doradca (normalnym głosem): To też. (z powrotem głosem B.L.) Jeżeli jeszcze raz zobaczę Ciebie koło tej dziewczyny, to zabiję wszystkich na literę G...

DuckAtt (wyjmując notes): Ee, przepraszam, której dziewczyny? Wie pan, nie chciałbym, żeby moje życie prywatne zbytnio ucierpiało...

Doradca (w dalszym ciągu głosem B. L.): Zabiję twoją matkę...

DuckAtt: Nie mam matki.

Doradca: No to babkę....

DuckAtt: Nie mam babki.

Doradca: Ojca? (DuckAtt kręci przecząco głową) Stryja? Wujka? Ciotkę? Wujecznego brata ze strony drugiej babki?

DuckAtt: Przykro mi, jestem sierotą...

Doradca: Więc po prostu spalę twój dom, rozumiesz?

DuckAtt: Tak? Świetnie! Wczoraj go ubezpieczyłem.

Doradca (zniechęcony): Wiesz co, rozmyśliłem się. Zrobię inaczej.

DuckAtt: A czy ja koniecznie muszę w tym uczestniczyć?

Doradca: A widzisz gdzieś tu jakiś inny okręt, do którego mógłbym zacząć strzelać?

DuckAtt: No tak po prawdzie to nie, ale jestem pewien, że zdołamy dojść do jakiegoś... (przerywa) czy powiedziałeś "zacząć strzelać"?

Doradca (z szatańskim śmiechem): Tak! OGNIA!

[chwila ciszy]

Doradca (zrezygnowany): DeadMeat, Expendable, zabierzcie te zapalniczki. Expendable, wracaj za konsolę i wciśnij ten guzik z napisem "Fajer".

EB podnosi tabliczkę z napisem "Jes ser!", po czym wraca na konsolę i naciska przycisk z napisem "Fajer".

Przez chwilę nic się nie dzieje, po czym z wyrzutni Loveshchana wysuwa się żarówka, popychana przez gromadę krasnoludków.

DuckAtt: Em, co to ma być?

Doradca: Jak to co? Nasza broń fotonowa.

DuckAtt: Ale co ją napędza?

Doradca (wzruszając ramionami): Jak to co? Krasnoludki.

Tymczasem krasnoludki doturlowują żarówkę do kadłuba Galery, po czym wracają z powrotem do wyrzutni.

DuckAtt (z kpiącym uśmiechem): I to ma być wasza broń? Nawet nie poczułem wybuchu.

Doradca: Zaraz, moment. Pozwól krasnoludkom przynieść przedłużacz.

I rzeczywiście, krasnoludki wychodzą z powrotem z wyrzutni z przedłużaczem.

DM (szeptem do Doradcy): A dlaczego nie mogły go wziąć za pierwszym razem?

Doradca (pobłażliwie): Jak to dlaczego? Budujemy napięcie, mój chłopcze.

Krasnoludki tymczasem podłączają żarówkę do przedłużacza, po czym ponownie nie śpiesząc się wracają do wyrzutni.

Chwila pełnej napięcia ciszy... Po czym żarówka zapala się w potwornym błyskiem. Błysk jest tak potworny, że Gulp DuckAtt ze zdziwieniem uderza głową w ścianę, po czym z jeszcze większym zdziwieniem uderza w kalendarz.

Doradca: Ha! Mam go! Teraz już nie będziesz szmuglował kaset do Strefy!

DM (pociągając nosem): Eee, ser, czy nie czuje pan tu jakiegoś dymu?

Nagle na mostku wybuchają wszystkie drzwi naraz i zasnuwają go kłęby dymu.

Doradca (zdziwiony): Rzeczywiście, czuć tu dym. Ale po czym? DeadMeat, prasowałeś coś? Nie? Expendable? Też nie? Dobra, przynieście mi wachlarz i rozwiejcie ten dym, bo nie widzę, gdzie lecimy.

Gdy dym się przerzedza Doradca stwierdza, że mierzy do niego z karabinów fazerowych duża ilość facetów z insygniami dowództwa.

Ambasador Ferengi (ze śmiechem a la Jabba the Hutt): Buahahaha! Ohohoho! Mamy cię! Ostatni bastion starego porządku jest w naszych rękach!

Doradca (trochę nie w temacie): Że co?

Komandor Vee-Curry: Przenośne przyrządy skanujące wykryły poważne odchylenia poziomów niektórych procesów metabolicznych u osoby odpowiedzialnej za prawidłowe funkcjonowanie tego okrętu poruszającego się przy pomocy odkształcalnego pola Łarp, co ma bezpośredni związek z faktem, że osoba odpowiedzialna za morale załogi tego okrętu poruszającego się przy pomocy odkształcalnego pola Łarp uzyskała bezpośredni dostęp do słownych komend dowódczych tego okrętu, uzurpując sobie prawo do swobodnego dysponowania zasobami tego okrętu zgodnie ze swoim rodzajem irracjonalnego poznania polegającego na poczuciowym uchwyceniu prawdy bez pomocy rozumowania lub działalności praktycznej, oraz poleceniami ustnymi bądź pisemnymi, których nadawcą jest organizacja powołana przez ciało ustawodawcze Federacji Roztrzęsionych Planet w celu zabezpieczania granic tejże Federacji.

Doradca (rozglądając się dookoła po uśpionych przemową osobnikach z karabinami w garści): Masz na myśli, że wkurzyło cię to, że teraz ja jestem kapitanem zamiast ciebie?

Ambasador Ferengi (tłumiąc ziewanie): Vee Curry, mówiłem ci, bez tego technożargonu, gdy jesteś wśród ludzi!

Vee Curry: Ach, sorry. Tak mi się wypsło...

Doradca (zmieniając temat): Sorki, że zmieniam temat, ale co tutaj robicie?

Ambasador Ferengi: Jak to co? Przejmujemy okręt.

Doradca (zaczepnie): Taak? A na jakiej podstawie?

Ambasador Ferengi (wachlując się jakąś umową): Na tej podstawie, że kupiłem ten okręt za 150 koszy liści latinum!

Doradca: Aha. To czemu po prostu nie zapukaliście?

Vee Curry: Mamy słabość do efektownych wejść.

Doradca: Masz na myśli, że za każdym razem, gdy koordynaty poprzeczne oznaczające wasze położenie bezwzględne względem Słońca zmieniają się na tyle, by zaszedł przypadek opuszczenia granic wyznaczonych przez powierzchnie pionowe konstrukcji pochodzenia nienaturalnego bądź naturalnego odczuwacie nieprzepartą chęć do manifestacji swojej obecności w sposób, który umożliwi wam uzyskanie nie zmąconej niczym uwagi form życia, których koordynaty poprzeczne....

Ambasador Ferengi (zsiniały): Jeśli zaraz nie przestaniecie, to się przetoczę!

Doradca: Ach, sorry. Tak mi się wypsło... Dobra, jeśli chcecie, latajcie tą bryką. Ja mam jeszcze zaległy urlop z wczoraj, więc polecę na Rajsę.

Ambasador Ferengi (przeładowując demonstracyjnie broń): Oota goota, Doradca?

Doradca: No tak, tego... chciałem się spakować.

Ambasador Ferengi (dla większego efektu ponownie przeładowując demonstracyjnie broń): Som Pitalee.

Doradca: Myślisz? Ee, ostatni transport na Rajsę odchodzi dopiero za godzinę.

Ambasador Ferengi (przechodząc z Rodiańskiego na Federacyjny): Nigdzie nie lecisz, kotleś.

Doradca: Protestuję! W umowie mam zagwarantowane prawo do urlopu!

Ambasador Ferengi (z uśmiechem a la atak zabójczych Piranii dwa i pół): A ja mam prawo do regularnych posiłków! I mam teraz ochotę na szaszłyki z Doradcy!

Doradca (z lekko wybałuszonymi oczyma): No co ty, Ferenguś...

Ambasador Ferengi: Dla Ciebie pan Ferenguś! (nastawiając demonstracyjnie przeładowany fazer na smażenie): Jakieś ostatnie słowa?

Doradca: Em... jestem niestrawny?

Ambasador Ferengi (klepiąc się po okazałej klacie): To nie ma znaczenia. Moja jeść wszystko, co się ruszać i nie uciekać zygzakami. (podnosi lufę, mierząc w Doradcę)

Doradca: Przecież chyba mnie nie zabijesz... (patrzy na fazer) Masz fazer ustawiony na smażenie; jeśli strzelisz, zrobisz ze mnie szaszłyk!

Ambasador Ferengi: Wiem!

(strzela)

[Ściemnienie. Od dołu zaczynając wyjeżdżać kredyty.]

Doradca: Zaraz, jeszcze nie koniec! Zostało jeszcze parę kartek do końca! Zwińcie te kredyty! Ferengi, złaź z kabla, bo kamera nie ma prądu!

[Rozjaśnienie]

Doradca: Tak lepiej. Na czym to stanęliśmy. (z westchnieniem) Nie, nie chodzi mi o kabel, Ferengi.

Ambasador Ferengi: Noo, ja w ciebie strzelam, ty skwierczysz.

Doradca: Nie możesz mnie zabić!

Ambasador Ferengi: Dlaczego nie?

Doradca: Moje nazwisko jest w czołówce!

Ambasador Ferengi: Moje też.

Doradca: Mam więcej linijek tekstu!

Ambasador Ferengi: Phi, też mi tekst. Ja też potrafiłbym powiedzieć "Kapitanie, wyczuwam niebezpieczeństwo!" i "On coś ukrywa, kapitanie!".

Doradca: Już wolę ostrzegać o niebezpieczeństwie niż cytować dwa tysiące pięćset dziewięćdziesiątą trzecią z kolei Zasadę Wciskania Ciemnoty!

Ambasador Ferengi: Co chcesz od Zasad? Są bardzo przydatne przy wciskaniu ciemnoty.

Doradca: To może weź teraz z nich skorzystaj, zamiast wciskać mi ciemnotę?

Ambasador Ferengi wyjmuje zza pazuchy opasłe tomisko i zaczyna je wertować.

Wiele godzin później...

Ambasador Ferengi: Ach! Mam! Zasada Wciskania Ciemnoty numer 4774 będzie w sam raz! (potrząsając śpiącym Doradcą): Chcę Ciebie upiec!

Doradca (nieco rozespany): Nie chcesz!

Ambasador Ferengi: Chcę!

Doradca: Nie chcesz!

Ambasador Ferengi: Chcę!

Doradca: Nie chcesz!

Ambasador Ferengi: Chcę!

Doradca: Nie chcesz!

Ambasador Ferengi: Nie chcę!

Doradca: Nie chcesz?

Ambasador Ferengi: Nie chcę!

Doradca: Jesteś pewien?

Ambasador Ferengi: Jak mówię, że nie chcę, to nie chcę!

Doradca: W porzo. To na razie, trzymaj się.

Zadowolony Ambasador uśmiecha się zwycięsko.

Ambasador Ferengi (łapiąc z opóźnieniem): Hej, zaraz... Stój, szaszłyku!

Ambasador strzela do Doradcy, który właśnie miał wejść do windy. Na szczęście strzał trafia w przechodzącego chorążego DeadMeata ( który akurat wracał z kibla).

Doradca (zbulwersowany): O mój Boże! Zabiłeś DeadMeata! Ty draniu!

Ambasador Ferengi (zdmuchując dym z lufy): Teraz możesz mu mówić RoastMeat.

Doradca (machając na to ręką): Whatever. Zjeżdżam stąd, zanim Ferengi znów nabierze apetytu. (Zjeżdża z mostka).

Ambasador Ferengi: Cholera! Nie możemy mu pozwolić upiec! Znaczy uciec! (Uderza się w klatę) Kapitan do ochrony!

Porucznik Nalewka (rozespany, podnosi się z podłogi): Eee... Słucham?

Ambasador Ferengi: Wow, to było szybkie przybycie... Ale nie leż tak, tylko weź goń Doradcę! Wy wszyscy! Obudźcie się! Została nam tylko jedna kartka, zanim skończy się opowiadanie! I jeszcze nie było epilogu!

EB (przez cały ten czas stojący nieruchomo za konsolką taktyczną): Koniec? (radośnie) YES! Udało mi się! Przeżyłem! Ten facet miał rację: jeśli nic nie powiesz przez cały odcinek, to będziesz żył! Yes! (nagle zdaje sobie sprawę z całego lasu fazerów wymierzonych w niego przez Ferengiego, Vee Currego, Nalewkę, Rajkera, Gaja i paru innych (czy o kimś zapomniałem?))

EB: Ups...

[Epilog]

Lustrzany Wszechświat:
Przed potężnym, gigantycznym, przeogromnym, olbrzymim... co tu dużo gadać, po prostu wielkim jak cholera pojazdem pojawia się wielkie lustro, przez które okręt chcąc nie chcąc przelatuje. Lustro znika.
Kolorki, światełka, barwne gluty i inne takie... (jednak zupełnie nieefektowne w porównaniu z wchodzeniem w Łarp Loveshchana).

Nasz Wszechświat:
Lustro pojawia się niedaleko powoli poruszającego się MZGK Loveshchan. Ze zwierciadła wylatuje okręt Borga, jednak w tym świecie ma on postać małego, pięcioosobowego pojazdu zwiadowczego...

Resztę już znacie :-)

[Ściemnienie]


[KREDYTY]

POWRÓT | SPIS OPOWIADAŃ

stopka.gif 2.8 KB