Brow Trek XX - B.O.L.S. Atakuje!
Autor: Maquis
Załoga USS Browarek:
Kacpitan Wódolej - Przemek aka Nemo
Główny Beerman ( Mechanik ) - Bartek
Wichrzyciel Komunikatywny ( Komunikacyjny ) - Ziemek
Główny Oficer Alkoholizacyjny ( Taktyczny ) - Sansavi
Główny Oficer Odwykowy ( Ochrony ) - A.J. or Shakaar
Nawigatorus Abstynentus ( Nawigacyjny ) - Dexter
Główny Oficer Nałogowy ( Naukowy ) - Scamp
Polewca Pokładowy ( Doradca ) - Adirm
Chief Kacus Medicus ( Medyczny ) - Norbert
Ambasadorus Urombulus ( Korpus Dyplomatyczny ) - Matrox
Oficerus Ochlapus ( Porządkowy ) - Tasmanus
Kolketywus Abstynentus ( Polityczny ) King-of-Borg
Antyabstynentus Napalonus (Natrętny Załogant)- Tusiu
Kadetus Niepijus ( Trzeźwy Załogant ) - Ausir
Szefus Destylatorus (Szef Destylarni) - Yeto
Kadetus Bananus ( Trzeźwa Wysysaczka Soku Bananowego ) - Sinares
Reszta Załogi ( Załoga ) - Nie wymienieni z imienia załoganci
Gościnnie:
Załoga USS Poseydon, który nie miał się tu pojawić, a jednak do tego doszło.
Naczelny L.S. Kraju ( L.S. ) - Niespodzianka
Patafianus Komuchus ( Głos Józefa Stalina ) - Filmy z lat 40
Niechciany i przez nikogo nie lubiany Q ( Q ) - Q
Oraz epizodycznie ( Wódz Love Slave ) - Kai
- Ja też! Ja też! Ja też chcę być w tym opowiadaniu! - rozdarł mi się Q nad uchem
- Ciebie w planach nie ma.
- Ale ja muszę z Nemo pogadać. On mnie lubi. Serio.
- Taaa. Na pewno. Zwłaszcza po tym jak chciałeś ich zniszczyć za alkoholizm...nic z tego.
- Dobra. Ale ja tu zostanę i pokomentuję trochę...
- A zostawaj sobie.
Na Browarku, jak w każdy dzień poprzedzający wizytację wyższych rangą oficjeli, zadecydowano o osuszeniu dolnych pokładów. Załoga jak zwykle z ochotą zabrała się do wykonania tego zadania.
- Mmmmm. - mamrotał pod nosem Ajos spijając pozostałości po winie z pokładu dwunastego.
- Ehhhhh. - wzdychał Tas asymilując cząsteczki C2H5OH z okolic swojej zalanej kajuty z widokiem na Liquid Space.
- Mniam, mniam - mlaskała Sinares pochłaniając lekko przefermentowane banany o których zapomniała cała załoga, a których zdobycie kosztowało Ausira fragment jelita grubego i obie nerki.
- Też nie miałeś co wymyśleć! - skomentował moją pracę Q.
- Zamknij się! To mój Brow Trek! A jak ci się nie podoba to ci zaraz Beerman krzywdę zrobi...
Beerman podniósł się z fotela gapiąc się tępo na Q i wyciągając podręczny zestaw jabolizacyjny przyszykował się do ataku...
- Ja tylko...eee...podziwiam - odpowiedział Q i znikł.
A wszystko to dlatego, że na Browarek miała przybyć w odwiedziny nowa osoba. Nawet Przemek, który zazwyczaj wiedział zawczasu jakie kto lubi trunki, tym razem rozłożył ręce w geście rozpaczy i rezygnacji.
- Jak my go przyjmiemy?
- A co jeśli on piwa nie pije? Albo co gorsza to... - Beerman przez moment mełł w ustach to straszliwe przekleństwo - abstynent?
- Nie bądźmy pesymistami. Jak by co to wynajmiemy profesjonalistę w sprawach alkoholizacji ogólnej i po kłopocie. Słyszałem, że niejaki żywy inaczej, imć Kai, jest w tym dobry.
- Kai? Ha! Widziałem co z Savokiem się stało po jego interwencji. Zastosował technikę Booryggon G. Czysta robota. - skomentował Gul gmerając rurką w przewodach.
- Czy ten Kardach musi tak ciągle coś z tą rurką robić? Pomyślałby ktoś, że chce sobie ją w tyłek wsadzić, ale nie wie jak... - stwierdził Q.
- Co ci się znów nie podoba? Gul bez rurki to jak eunuch z...eee...wyposażeniem.
- Dobra, już dobra. To twoje opowiadanie...
- Ja też tak uważam! Zawsze da się coś z tym zrobić. Abstynentyzm to nie wymówka!
- Eee. A dlaczego nie zrobić tego z Ausirem? - spytał nagle Dexter.
- Nie przetrwał procesu. Już tego próbowaliśmy - kacpitan wskazał na wiadro stojące pod ścianą z której wystawały andoriańskie nogi.
- A mówiłem nogami do przodu, nogami do przodu... - skomentował Gul penetrując rurką wnętrze przewodu C.
- Nie mogłeś wymyślić czegoś bardziej oryginalnego? Rozpuszczony w alkoholu...Pfff...
- Stajesz się irytujący, wiesz? - odpowiedziałem na te zaczepki.
- Irytujący, ja? Ja jestem...eee...delikatny jak kaczuszka.
- Niedługo będziesz kaczuszką i to w wannie razem z Qubikiem.
- Ja tego...to może ja już pójdę...zostawiłem dziecko na gazie...znaczy...woda się grzeje...cześć.
- Nieważne. Pazgan ma przywieźć nowego w ciągu kilku godzin. - stwierdził kapitan.
- Rozumiem. Czyli wiaderko już nie będzie potrzebne? - Norbert wyraźnie wpadł na pewien pomysł.
- Co? Nie...
- Dobrze - Szef ambulatorium porwał wiadro z nogami Ausira i z histerycznym śmiechem pobiegł do turbowindy. Po chwili jego chichot ucichł.
- Cóż. Czas chyba na inspekcję kajuty dla naszego gościa. - stwierdził pod nosem kacpitan i spływając z fotela znalazł się na podłodze, z której podniósł się dopiero po chwili.
- Taaaak. Myślę, że możemy zaczynać.
- Aye! Bimbrownia już została przebudowana i obecnie działa ze 130% wydajnością, dziesiąty kiblowy dostał nowy komplet sedesów, piwo okolicznościowe zostało rozpakowane i wzmocnione. Barby została zahasłowana.
- Dobrze, dobrze. Idźmy zatem sprawdzić tę kajutę.
Nemo w końcu całkowicie wstał z podłogi i ruchem posuwisto zwrotnym zaczął zbliżać się do drzwi wyjściowych. Po kilku minutach udało mu się dotrzeć do replikatora znajdującego się w połowie drogi. Zdecydowanym ruchem zamówił potrójną porcję piwa z sokiem i odetchnął z ulgą.
- Za dużo ostatnio pracuje na trzeźwo...
Po opróżnieniu pierwszego kufla przyszedł czas na kolejny, a potem jeszcze jeden i jeszcze jeden. Po dwudziestu minutach kacpitan całkowicie odpłynął.
- Uuuu uu uuuu uuuuuu!!!! - krzyczał Nemo zdecydowanie nietrzeźwo patrząc na Dextera.
- Q'apla! - krzyknął w pewnym momencie i uderzył głową w Dexa.
- Auuu! - krzyknął widząc jak czoło miażdży mu coś na browszulce. Kapitan po pijaku nie zawsze trafiał tam gdzie chciał.
- Antysiekierka! - wrzasnął kapeć poprawiając uderzenie.
- Nie pękaj Dex. Zaraz ci pomogę! - Gul jednym uderzeniem rurki z półobrotu posłał kapcia w mroczne sny gdzie było dużo Andorianek...(więc może wcale nie takie mroczne).
- Nie! Tylko nie moje piękne powlekane guziczki! Zmiażdżył mi moje piękne powlekane guziczki! - wył Dexter.
Gul po kilku sekundach zamyślenia zdecydował się także na manewr taktyczny numer cztery, po czym Dexter dołączył do kacpitana. Obaj ocknęli się po kilku godzinach. Załoga pozbawiona nadzoru grała na mostku w Darta.
- No wiesz! Taki przeskok. A ja chciałem się dowiedzieć co się śniło Nemo.
- To się nie dowiesz. Za dużo sprośności by było. Ta strona nie ma ograniczeń od osiemnastu lat...
- I co z tego? Jakby ktoś się tym przejmował.
Qubik siedząc pod prysznicem upuścił mydło...
- Ale z drugiej strony to bardzo dobrze, że tego nie ma. Jeszcze by ktoś przeczytał i tego...
- Teraz ja! Teraz ja! - krzyczał Ajos. Nacisnął kilka przycisków na konsoli i na głównym ekranie widać było jak wielka rzutka leci prosto do celu.
- Yeah! Podwójna dwudziestka!
- Farciarz - skomentował Gul drapiąc się niespokojnie rurką za uchem.
- Znów ta rurka. Założę się, że w końcu wsadzi ją sobie do ucha. - stwierdził Q.
Gul poruszył rurką i podrapał się nią w tył głowy, po czym schował do kieszeni. Jednak szybko wyjął ją ponownie i zaczął się drapać za drugim uchem...
- Nie zakładaj się z autorem...
Tymczasem drugi rzut Ajosa nie trafił w tarczę i pocisk Dart-3 pomknął gdzieś w bok.
- Cholera Adirm! Ty mnie dekoncentrujesz tą rurką!
- Ja?! Moja rurka jest spokojna i nikomu nie wadzi.
- Masz się teraz nie drapać. Ile mi zostało?
- Osiemnaście. - stwierdził Beerman.
Ajos w pełnym skupieniu spojrzał na ekran, po czym rękami spoconymi z wyczerpania i przedawkowania Reddsów wprowadził pozycję i wystrzelił. Pocisk trafił dokładnie w cel.
- Kolejne dziesięć litrów proszę!
- Esz... - skomentowała reszta załogi.
- Ktoś nas wywołuje! - nagle stwierdził Prorok.
- Na ekran.
- ...debile. Co kufffa wyprawiacie! Rozwaliliście nam stolice tymi swoimi rzutkami! Połowę planety ogarnęło pijaństwo spowodowane waszą bronią jabolizacyjną!
- To Ajos! To jego wina! Ja trafiałem w tarcze...ee...znaczy księżyc.
- Nie ma problemu. Zaraz zjabolizujemy drugą stronę i będzie po kłopocie. - skomentował budzący się do życia kacpitan.
Gul potraktował dosłownie wypowiedź już nieco bardziej przytomnego aczkolwiek nadal wysoce nietrzeźwego kapitana i po chwili druga strona planety cieszyła się życiem wolnym od prohibicji.
- Co to za planeta? - spytał Dexter gapiąc się na ludzi wpadających na latarnie.
- Eeee. Tego. Postanowiliśmy trochę się zabawić i tego...
- Zaraz. Czy to nie jest...- kacpitanowi wydawało się, że już gdzieś widział wiszącą w przestrzeni kulę.
- Eee. No tak. Prohibitia Dwa. Ojczyzna Petera. Zwana tez pod nazwą Olsztyn. - skomentował Prorok.
- Ładnie tak obrażać inne miasta? A jakbyś napisał Gdynia, to też by ci się tekst podobał? - Q stawał się bardzo natarczywy.
- To moje opowiadanie. Zresztą jakby powiedziała Sinka: "Ludzie co się obrażają z byle powodu, nie czytają Brow Treków"
- Taa. Niech będzie.
- ZWARIOWALIŚCIE?! On nam teraz nie da spokoju! Będzie nas ścigał aż wszyscy skończymy w jakiejś strefie prohibicyjnej, gdzie będzie tylko sok pomidorowy i woda mineralna! - kacpitan darł się w niebogłosy.
- Żywcem mnie nie wezmą! - krzyknął Gul i mocniej chwycił koniec rurki.
- Nieważne. Teraz musimy polecieć po naszego gościa. Kurs na Deep Space Zadupie! Do dna! - kacpitan ostatkiem sił wstał i odjechał turbowindą oddać się na kurację w ambulatorium.
- Hmmm. Myślicie, że będzie aż tak źle? - spytał KoB.
- Masz na myśli Petera? Nie wiem. Może. - zawyrokował Izmek.
- Ja się nie boje! - krzyknął Gul i zamachnął się bojowo rurką.
- E tam. Chodźmy lepiej się przygotować na wizytę. - rzucił Beerman i zszedł z mostka.
Podobnie uczyniła reszta załogi. Z wyjątkiem nowego Ausira, który siedząc na fotelu pilota co chwila łypał spode łba na turbowindę.
- A co on tak tym okiem łypie? - spytał Q
- A bo tak należy. Nigdy nie wiadomo kiedy przyjdzie czas na dobrą śmierć w turbowindzie.
- Ale to już było - upierał się Q.
- Dobra. Niech będzie. Nie zginie w turbowindzie.
Baza Deep Space Zadupie niewiele zmieniła się od czasu ostatniej wizyty. Te same ściany, te same wypalone dziury po pawiach, te same pawie. Załoga w pełnym umundurowaniu i odznaczeniach ustawiła się przy szyjce dokującej i z obawą czekała na inspekcję. Kacpitan, który w ciągu ostatnich 30 minut przeszedł szybki kurs odróżniania sufitów od podłóg, oraz lewej strony od prawej, stał z dumnie wypiętą piersią na której powiewał złoty order pomroczności jasnej z liśćmi chmielu i dwoma skrzyżowanymi piszczelami na fioletowym tle.
- Od kiedy za wypicie jagodzianki na kościach dają ordery? - spytał Q.
- Shh. Nie teraz kiedy tworzę.
Dexter posklejał swoje piękne, powlekane guziczki, które teraz lśniły jak lukrowane. Nagle z głośników rozległ się głos:
- Posmaruj sobie ręce wazeliną! Posmaruj sobie ręce wazeliną!
Załoga przerażona kryjącą się w tych słowach ukrytą groźbą, rozbiegła się w poszukiwaniu kryjówek. Tasmanus wdrapał się na najwyższy wspornik i nie chciał z niego zejść. Ajos jednym ciosem buta wyrąbał sobie przejście na niższy poziom i znikł wszystkim z oczu.
- Hhahaha! Wyrąbał sobie drogę w METALU?! - śmiał się Q.
- Ano tak. Nie masz pojęcia do czego jest zdolny z chwilach zagrożenia.
- Na przykład do wpadania w histerię na widok ekstremów Borga?
- Eee. Wiesz co? Może faktycznie kąpiel z Qubikiem dobrze ci zrobi.
- Ale jak sam powiedziałeś to twoje opowiadanie - Q szybko dodał zdanie.
Na straconej pozycji znalazł się Beerman. Mechanik chodził w kółko i bełkotał pod nosem:
- Wazelina, wazelina, wazelina...
Ten sam głos kontynuował.
- Nowa wazelina na bazie drożdży. Do kupienia tylko na stoisku 12.
Zaskoczony Tasman stracił równowagę i spadł ze wspornika na Ausira. Przez moment nic się nie działo. (Może za wyjątkiem wgłębienia w podłodze).
- Zabili Ausira! - krzyknął KoB wychodząc z maszyny do Pepsi i ponownie przyczepiając do siebie ramię, które zgubił podczas ucieczki.
- Dranie! - rozległ się głos Ajosa dobiegający z dziury w podłodze. Po chwili pojawił się i sam Ajos.
W końcu Ochlapus wstał z podłogi. Nie znaleziono jednak żadnego śladu obecności, a raczej pozostałości po Ausirze.
- Rozpadł się na drobniutkie kawałeczki. To chyba jakaś ulepszona wersja, co by sprzątania mniej było. - skomentował Gul.
- Niemożliwe...
- Może jakaś miejscowa fauna go dopadła... - Ajos wyraził swój osąd pamiętając swoją przygodę w Klingońskim barze szybkiej usługi.
- Nie mam pojęcia. Ja nic nie widziałem - stwierdził kacpitan patrząc na Ziemka.
- To ja mówiłem - odezwał się bajoranin.
- Aaa. Aha.
- Nie wiem co się stało. Widziałem go cały czas przede mną, aż nagle znikł. - tłumaczył się Tasman.
- Tak czy siak jest martwy.
- E, tak naprawdę to czuję się całkiem dobrze, naprawdę. - głos Ausira wyraźnie dobiegał z bliskiej okolicy - Możecie zmusić Tasmana żeby pawia puścił? Tu się robi dość duszno.
- Na trzy tysiące litrów piwa. Tasman połknął Ausira. - rzucił Yeto.
- Ratunku! Mam w sobie obcego! - krzyknął Porządkowy i zemdlał.
- Daj spokój. Mam uwierzyć, że ktoś wpadł do żołądka Tasmana i przetrwał?
- A czemu nie? W końcu Ausir uodpornił się już na wiele zagrożeń. To i na Tasmański Kwas też mógł.
- Niech ci będzie, ale to mnie nie przekonuje.
Po kilkunastu minutach szybkiej akcji z użyciem rurki Gula, rąk Norberta oraz Nemo i dużej porcji wazeliny ze znajomego już stoiska, Ausir znów mógł się cieszyć różnorodnością widoków (do powodzenia akcji przyczynił się fakt, że wyjście Ausira z...eee...ciemnej strony Tasmanusa raczej nikt oglądać nie chciał. A już na pewno nikt nie niósł by wtedy pomocy). Co prawda był trochę nadtrawiony przez kwas(który został wykorzystany do oczyszczenia Browarka ze wszelkiego rodzaju kart), ale ogólnie wyglądał w porządku.
- Ufff. Nareszcie wolny. - pozwolił sobie na komentarz.
Zanim reszta załogi zdołała odpowiedzieć na to z rozsądną dozą krytyki, do sali weszło dwóch przedstawicieli naczelnej rady poprawności politycznej do spraw opowiadań publikowanych na www. Oboje byli ubrani w nienaganny strój rodem z czasów swojego wodza (za tych czasów kiedy TePsa rządziła światem), czyli dwa worki po ziemniakach z logo TP S.A.
- Przysyła nasz nas wódz. Macie natychmiast zaprzestać takich insynuacji słownych.
- Czego? - spytał Scamp.
- Macie zaprzestać takich gier słownych, które kojarzą się z alkoholizmem, seksem, śmiercią i temu podobnym.
- Przepraszam panowie skąd?
- Q! Po cholerę wezwałeś tych dwóch patafianów. Całe opowiadanie mi psują!
- Eee. No tak. Coś się pojawia nieplanowanego to od razu wina Q... - stwierdził z wyrzutem - Pomyślałeś o tym, że może sam ich wstawiłeś?
- No już dobra. Sam sobie z nimi poradzę...
- No niech będzie. To ja ich wstawiłem. W końcu trzeba nieco urozmaicić twoje opowiadanie bo zajeżdża nudą.
- Wiesz co? Pojawisz się w tym opowiadaniu.
- Ee. To nara.
- Tak więc w razie nie wykonania naszych poleceń...
Z sufitu nagle spadła wielka bosa stopa i zmiażdżyła dwóch klientów zmieniając ich w Poznańskie pyry.
- Pyry. LOL! - stwierdził Q.
- A czemu nie? Skończą jako coś pożytecznego.
- Przecież nie krytykuje...
- Dobra. Daj mi pisać dalej...A tak w ogóle to ponoć miałeś coś do zrobienia.
- Już zrobiłem.
- Aha.
- Bosze! To Monthy Python! - stwierdził Tasman i rzucił się na kolana recytując skecz o martwym Ausirze. Noga błyskawicznie znikła pod sufitem.
- Niesamowite. - skomentował kacpitan - Ale nie po to tu przybyliśmy.
Z głośników rozległy się fanfary i z sufitu, na wielkim stole zjechał Malcolm.
- Cześć. I'm loveslave and I'm baaaaaaad!
Kacpitan podszedł do oczekującego gościa i podał mu dłoń.
- Hej. Tego. Wiesz. Ja się nie mogę tak od razu angażować...eee...może najpierw się nieco poznamy bliżej... - stwierdził niewolnik.
Nemo dopiero teraz zauważył, że całą rękę ma upapraną wazeliną. Szybko wytarł ją w spodnie.
- Tego. Witamy na naszym okręcie. Proszę za mną na inspekcję.
Załoga nienagannym krokiem halsującym ruszyła na statek. Kacpitan uprzedzał gościa o tym aby nie pływał w destylatorce ani też nie spał na rdzeniu Warp, bo to bardzo denerwuje Beermana. Gość nerwowo spojrzał na mechanikusa znikającego w korytarzu prowadzącym do holodeku.
- Ale tak w ogóle to...napiłbym się pifka.
- Ależ gdzie nasza gościnność?! - krzyknął kapitan aż Yeto się obudził - Ausir! Przynieś naszemu gościowi dwa pifka. Są w magazynie numer trzy. Obok klatki z nie karmionymi od dwóch miesięcy niedźwiedziami grizzly.
- Przyszła kolej na śmierć Ausira?
- Nie przeszkadzaj mi jak morduje postać...
- Eee...dobrze.
Ausir zdecydowanie niezadowolony ruszył po pifo zostawiając Malcolma sam na sam z Nemo, jako, że reszta załogi już dawno rozproszyła się po okręcie szukając ciężkiej woody do reaktorów destylatorki.
- Eee. A jak można zostać takim Loveslave-em? - spytał od niechcenia kacpitan.
- Ooo. To bardzo poważna procedura. Najpierw trzeba przejść przez odpowiednie testy psychofizyczne.
- Jakie na przykład?
- A to różnie. W zasadzie to ja właśnie w tej sprawie...Przybyłem tutaj jako przedstawiciel Loveslave-ów w celu zorganizowania grupy na waszym okręcie.
- Hmmm. Mnie to wisi tak długo jak na pokładzie nie pojawi się żadna karta CCG. Tylko co ja z tego będę miał?
Naglę ciszę przerwały wrzaski Ausira.
- Oho. Chyba znalazł piwo. - stwierdził Nemo - Możesz kontynuować.
- Nasza grupa jest sponsorowana przez Bols. Możecie liczyć na wiele litrów bimbrozji. Dożywotnio.
- Hmm. Interesująca propozycja. A czym miałaby się zajmować ta grupa?
- To proste. Chociaż...wiesz. To jest tak...pszczółka...kwiatek...eee...To nie jest proste.
- Nie rozumiem ani słowa.
- Wiesz. Prościej będzie jak to zademonstruje...
- Nemo nie wie nic o pszczółkach i kwiatkach? - rzucił Q - Nie dziwota, że go Agnes porwała.
- To nie twoja sprawa, nie uważasz?
- No w sumie racja.
- To siedź cicho i nie przeszkadzaj!
- Może lepiej nie. Ale chyba rozumiem do czego zmierzasz (Nemo rozmarzył się na myśl o nowym holoprogramie).
- To może zrobimy tak. Ja tu zostanę przez kilka dni i zorganizuje oddział, a wtedy ty ocenisz czy się zgadzasz.
- Niech będzie.
Po kilku sekundach na mostek wkroczył załogant z piwem i ręką pod pachą.
- No nie...On miał zginąć.
- E tam. Niech sobie jeszcze pożyje.
- Ale zginie w tym opowiadaniu?
- W sumie nie wiem. Zobaczę jak to wyjdzie.
- Ausir? Ty żyjesz?
- Tak. Macie tu te swoje pifo. Tylko poczekajcie. Muszę wyjąć je z zaciśniętej pięści.
Andorianin w końcu wydostał piwo z ręki, która najwyraźniej ucierpiała dość znacznie, bo odpadła od korpusu.
- Dobra. Jakby ktoś pytał to jestem najprawdopodobniej w ambulatorium.
- A jeśli nie?
- To znajdziecie mnie na korytarzu w połowie drogi.
- Aha. Dzięki za pifo - stwierdził Malcolm i dodał gdy za Ausirem zamknęły się drzwi - Z nim tak zawsze?
- Tak. Ale ostatnio jest coraz gorzej. Już nie nadążamy z odbieraniem nowych klonów od Wojtikiego. Niedługo trzeba będzie brać po dwóch bo jeden pewnie padnie po drodze.
- Straszne. Cóż. Mogę rozpocząć pracę?
- Oczywiście.
Po kilku dniach.
- Cześć! I'm loveslave and I'm baaaad! - z lekką nutką irytacji powiedział Dexter.
- Źle! - krzyknął Malcolm - Za mało uczucia. Posłuchajcie: "Czeeść! I'm loveslave and I'm baaaaaaad!"
- Cześć! I'm loveslave and I'm baaaaad! - powtórzył Dexter.
- Znacznie lepiej. Tak trzymać. Odzew?
- Mmmmmmmmm! - rzuciła Sinares.
- Doskonale.
- Czy możemy już przejść do sedna spotkania? - spytał Ajos.
- Racja. Doszły nas słuchy, że w wyniku niecnej napaści, Wojtiki doznał ran szarpano-kąsanych.
- Pewnie Gryzulka go dopadła. Z kobietami to już tak bywa, raz... - Gul nie dokończył widząc na ścianie cień jaki rzuca obcas trzymany w ręce.
- Wojtiki został zaatakowany przez nikczemnego psa. Z pewnością był to agent psingoński wykonujący tajną misję zarażenia naszego dostawcy wścieklizną!
- Nnniiieee! - rozległ się głos jaki wydają ludzie przerażeni do granic możliwości (Na przykład na widok pustej butelki piwa, która była trzymana na czarną okazję).
- Tak. Sprawa jest poważna. Niniejszym Browarkowy Oddział Love Slaves dostaje przydział schwytania tego wywrotowca, tego wilka w owczej skórze i wymierzenie należnej sprawiedliwości.
- Upijcie drania! - ryknął Yeto spod stołu.
- Wojtiki wyda na ciebie wyrok jak to przeczyta, zdajesz sobie z tego sprawę? - spytał Q.
- E tam. Niech się ustawi w kolejce...
- Niech zgadnę...po smurfach?
- Nie. Po nich jest już Ajos za poprzedniego Brow Treka.
- Nie przyszło ci do głowy, że może Wojtikiemu nie będzie się chciało czekać?
- E tam.
- Ale jak? Gdzie? Czy ktoś wie chociaż co to za pies był?
- Był to owczarek, ale niech nie zwiedzie was ten kamuflaż. Podobno w sprawę wmieszany jest też Shodan, więc możliwa jest też walka o Kanciapę.
- Lećmy na Poseydona go przesłuchać!
- Nie! Przedestylujmy go od razu!
- Podobno w tym wszystkim brał też udział Kamp. To on sprzedał Wojtikiemu kanadyjskiego fazera i tylko dzięki niemu udało mu się przeżyć.
- E tam. Z kanadyjskim fazerem to by od razu odparował tego psingona. - skomentował Dexter - To Kamp! Sprzedał mu wybrakowany fazer bo wiedział, że nie usmaży psingona!
- Wydestylować go!
- Teraz to babcia Kampa będzie chciała cię ukatrupić, albo przynajmniej wykastrować!
- Babcia Kampa nic nie zrobi, bo jak coś to go sprzedamy na targu niewolników Lepperowi.
- Taka doza okrucieństwa nie mieści mi się w głowie...
- Genialny plan. Prawda?
- A co jeśli ten klingon podstępnie z krzaków wyskoczył? - Sinka nie dawała spokoju.
- Aaa. To racja.
- Po to jesteśmy. Tak więc Browarkowy Oddział Love Slaves - szykować się do odlotu. Bierzemy Browfianta i lecimy do Poseydona ocalić Kanciapę!
- Phi. Znowu ten Poseydon. Nie potrafisz pisać o czymś innym?
- Poseydon ma dobrą załogę. Po co mam wymyślać nową?
- E tam. Odliczając Wojtikiego to całą resztę bym zamienił w świstaki...
- Tylko spróbuj...
Alex gapił się na lewitującego nad ziemią Savoka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, że stan ten utrzymywał się już od jakiegoś czasu. Początkowa cała załoga wzięła to za przykład zbiorowej halucynacji (ostatnio wszyscy widzieli Qubika w okolicach kajuty Tima), ale po godzinie (czyli w czasie w którym Qubik znikł z pokładu) wolkan nadal unosił się w powietrzu.
- Jesteś pewien, że wszystko w porządku? - spytał w końcu Alex.
- Tak, tak. Wszystko jest ok. - odpowiedział szybko Savok.
Wolkan wrócił więc do wykładania okna butelkami po piwie, które co chwila wyciągał z wielkiego plecaka. Całą sytuacje nadzwyczajnej lewitacji nadzorował Shodan z Liquidem.
- Ja ci mówię, że on ma za szybkie tętno.
- Zostaw, zostaw - co chwila łagodził sytuację JagH.
- Ale to naprawdę może być groźne... - Shodan nie dawał za wygraną - W mojej rodzinie to sami lekarze byli: Dr Quinn, Dr Frankenstein, Doktor Jekyll...
- E tam. Pijany jest i tyle. Przejdzie mu za czas jakiś...
- To dlaczego lewituje...?
- A dokąd ja niby mam to wiedzieć? Może to normalne u mocno nietrzeźwych ex-członów. Siedem trzeba się spytać.
- To do Kampa z tym. Tak w ogóle to kiedy on wróci? - spytał Stopper.
- Nikt nie wie. Podobno szmugluje kardasański spirytus do Kanady. Ale za to przywiezie nam trochę broni co byśmy mogli w końcu wytrzebić siły Legata Mrocznego i przejąć Kastę Spirytusową.
- Aha. Rozsądny ten Kamp.
Przez moment zapadło milczenie.
- Ehh - rzucił Savok i ze wzrokiem wbitym w pustkę wylądował na kanapie.
- On ma migotanie komór potylicznych, migotanie komór potylicznych! - wrzasnął nagle Shodan widząc jak Wolkan przewraca oczami.
- Wezwijcie Kapitana! I Maqa! Trzeba go ratować!
Załoga w mig zebrała się w mesie.
- O niedobrze. Trzeba z nim do lekarza lecieć. - zawyrokował Maq.
- JagH, JagH! Wstawaj! Trzeba z Savokiem na pogotowie lecieć!
- Zostafcie mniee. Pszejdziee mpfuu. - zawodził JagH jednym okiem gapiąc się na opróżniony stos butelek bo bloodvine.
- JagH! Nie wygłupiaj się! Jeszcze nam tu zejdzie!
- Borgf nie schooci, on fruuufffa. - Jagunia był w stanie nie nadającym się do dalszej konwersacji, a już na pewno nie był w stanie pilotować.
- Zabierzcie go na pokład prysznicowy. Macie go ocucić i to szybko! - zawyrokował Shak. Po kilku sekundach
JagH znikł w zaułku korytarza.
- Ile on wypił? - spytał pokazując na Savoka.
- Nic.
- Jak to nic?
- Ano nic nie wypił. Nawet nie powąchał. - stwierdził Alex.
- On ma zapaść dealkoholową! Trzeba go reanimować, bo się nam jeszcze rozpuści w wodzie!
Tymczasem załoga w mig przygotowała jedną z pustych sal do operacji odzyskiwania Savoka.
- Podłączcie go bezpośrednio do destylatorki, to powinno mu nieco ulżyć. - zawyrokował Sha'Kul.
- Jakie parametry?
- Puls niewyczuwalny, brak aktywności nerek, brak aktywności w wątrobie, poziom nasycenia tkanek: 20 milibimbrosów.
- DWADZIEŚCIA???? Nawet Mistrz Dexter tyle nie ma!
- Trzeba go reanimować! - wrzasnął Shodan - Natychmiast! Znam taką metodę. Wujek Mendele mnie nauczył...
- Igła i piętnaście miligramów spirytusu. Trzeba pobudzić wątrobę do pracy. - zawyrokował Zekk.
- Status?
- Puls nadal niewyczuwalny, nerki nie pracują, ale wątroba ponawia działanie. Nasycenie tkanek - 23 milibimbrosy i rośnie.
- Dobrze. Teraz pora na nerki... - Sha`Kul nie dokończył widząc za co złapał Shodan, żeby puls zmierzyć - Tętno się mierzy na nadgarstku!
- Aa... - Shodan szybko zmienił miejsce - Jest! Wyczuwam słaby puls. Migotania komór nie ma, ale wyczuwam lekką niestrawność, spowodowaną spożyciem zbyt dużej ilości chipsów!
- Skalpel! - Sha'Kul po obejrzeniu kilku ER wiedział dokładnie co robić.
- Jest skalpel.
- Jaki tam skalpel! Trzeba mu zrobić dziurę w czaszce, żeby złe duchy go opuściły - zawyrokował Alex popijając spirytus przeznaczony do dezynfekcji - A potem obowiązkowa lewatywa!
- To nie jest naukowe podejście!
- Ja wam mówię, że to jedyne wyjście. Trzeba mu trepanacje czaszki zrobić i złe "duchy" w butelkę złapać.
- Tak byśmy zrobili, gdyby był pijany, a on jest w dokładnie odwrotnej sytuacji.
Sha`Kul już miał wbić nóż kuchenny, który przytaszczył z talerza Skrzypol, kiedy Savok wstał ze stołu.
- Kto śmie wbijać we mnie tępy nóż kuchenny z kawałkami kurczaka na ostrzu? - spytał.
- On jest w szoku! Trzeba go kocem nakryć! - wrzasnął Shodan i rzucił w ex-Borga złożonym kocem gaśniczym rocznik 1820 wykonanym w odlewni stali. Savok schylił się jednak i pocisk uderzył w ścianę wybijając w niej sporej wielkości dziurę.
- Zginiesz za to! - Savokowi rozjarzyły się na chwilę oczy.
- Aaa! To Goa'uld! Uciekajmy! Zaraz mu z tyłka pasożyty wyjdą! Widziałem to w takim jednym holoprogramie!
- Liquid rzucił się szczupakiem, ale zapomniał o drzwiach i po chwili leżał na ziemi.
- Jestem Damien! - krzyknął Savok - Ta nędzna duszyczka próbowała mnie uśpić pijąc codziennie napoje procentowe, ale teraz ja jestem u władzy! A ty giń! - wskazał palcem na Shodana usiłującego rozłożyć koc.
Shodan spojrzał na demonicznego Savoka i zmienił się w butelki z winem.
- Ludzie! Ratujcie! - krzyknął Rex i uciekł.
- Ludzie! Wino za darmo! - krzyknął Maq i pociągnął z butelki - Feee. Skwaśniałe...
- Głupcy! Macie się mnie bać! - Savok-Damien uniósł się w powietrze i zaczął miotać pioruny w zebranych. Wszyscy jak na komendę pochowali się po kątach.
- Savok. Spokojnie. Damy ci nowe widły i...eee...nowe widły. Ale tylko się już uspokój - Alex starał się załagodzić sytuację.
- I co to ma być? Inwazja sił piekielnych? - spytał Q.
- A co? Nie wolno? Wszechmocny Q mi zabroni?
- A żebyś wiedział!
Q usiłował pstryknąć palcami, ale zamiast tego zmienił się w gumową kaczkę.
- Nie zrobisz tego.
- Ależ zrobię.
Gumowa kaczka nagle pojawiła się tuż obok Naczelnego Komucha Stanu z lat 40, który właśnie po raz kolejny zgubił mydło biorąc prysznic.
- A! Tu jesteś kaczusiu...
- Na widły to ja was wszystkich nabiję. A potem przerobie na gulasz...może z odrobiną papryki i marchewką z mojego pola. Jak sądzisz? - zwrócił się do Maquisa ukrytego za stertą butelek jeszcze niedawno tworzących Shodana.
- Eee. Może bez marchewki. Marchewka SUXX!
- Ja nie chce skończyć w papryce! W gulaszu też nie chcę! - zaskomlał Skrzypol, rzewnie pogrywając na skrzypeczkach bliskiego zasięgu.
- Milcz! - rozkazał Savok, a w jego dłoniach pojawił się dziwny, podłużny przedmiot.
- To niemożliwe... - skomentował sytuację Shak.
Tymczasem Damien włączył urządzenie i w powietrzu rozległo się jednostajne buczenie.
- Nie! On ma widły świetlne!
- Ja dobrze widzę? Napisałeś "widły świetlne"?
- Ja dobrze widzę? Naczelny komuch lat czterdziestych już cię uwolnił?
- Jak mu powiedziałem, że Związek Radziecki się rozpadł to dostał zawału.
- Jesteś pewien, że to z tego powodu? A widział kiedyś gadającą, gumową kaczkę?
- Fakt. O tym nie pomyślałem...
Savok co chwila groźnie wywijał widłami.
- Esz. Ta sytuacja zaczyna mnie nudzić. - stwierdził Shak - Pora na bardziej radykalne rozwiązania.
- Komputer! Prześlij Savoka do głównego zbiornika spirytusu, a jakby się miotał to go przepuść kilka razy przez rdzeń.
W mgnieniu oka złowróżbna postać znikła z pokładu.
- Nie mogłeś szybciej tego zrobić? Na przykład przed tym jak Shodan zmienił się w jabola?
- Miałem ochotę na wino, ale faktycznie jest kwaśne.
- Taaa. Shodan jako wino SUXX. - skomentowała reszta załogi.
Załoga skierowała statek w kierunku Kanciapy i znikła w wyziewach alkoholu.
- Wykryłem ich ślad wysokoprocentowy - zaraportował starszy Loveslave Dexter.
- Bardzo dobrze. Trzymajcie się wyziewów, tylko nie za blisko. - skomentował Malcolm - Jakby ktoś coś chciał to jestem na holodeku, gdzie będę udzielał wykładu z cyklu "Dwie osoby to lepiej niż jedna" poprzedzony wykładem "Prysznic, mydło i ty". - Z tymi słowy znikł w turbowindzie.
- I'm loveslave and I'm baaaaaad! - ćwiczył pod nosem Dexter.
Reszta załogi poszła za przykładem tymczasowego kapitana Browfianta i udała się do holodeków w celu nauki od strony praktycznej.
- I znowu nie ma żadnych opisów. - stwierdził Q rzeczowo.
- A czego byś chciał? Ausir dzielnie molestował dwudziestą andoriankę w poszukiwaniu kluczyków do baru z napojami niskoprocentowymi, które Beerman ukrył w jednej z postaci...
- O! To by było niezłe!
- Może innym razem. Jak będzie Brow Trek XXX...
Tymczasem Poseydon w końcu dotarł do Kanciapa City. Załoga dumnie zeszła na ląd i udała się do ulubionego baru "Żaroodporny Tropik". Sensacją okazało się pojawienie tam Kampa, który wrócił już z podróży i przywiózł ze sobą kilka skrzyń Whisky oraz zamawiane karabiny fazerowe. Atrakcją dnia był pokaz zdjęć.
- A to jak torturuję kilku kardachów. - tłumaczył co jest na zdjęciach.
- A tutaj (to jest dobre) siedzę sobie pod drzewem, a w tle widać romulańskie czołgi.
- A tutaj ja z Siedem idziemy do pubu.
- Tutaj z Siedem uszło nieco powietrza i dlatego taka niska jest.
Osoby nie zainteresowane wypatrywały w górze agentów romulańskich, z których słynęła Kanciapa. I faktycznie. Po kilkunastu sekundach pojawił się mały jednoosobowy statek szpiegowski, zmodyfikowany tak, by mógł wytrzymać w mgławicy Bałtyckiej, która ostatnio stała się tak radioaktywna, że świeciła w nocy.
- Kuffa. *Wulg* *wulg* *wulg* *wulg* pies! - Wojtiki nadal był rozdrażniony ranami kąsanymi na ręce, która dodatkowo spuchła na tyle, że nie dało się nią złapać kufla z piwem.
- Spokojnie. Damy ci słomkę do piwa i będzie dobrze.
- *Wulg* *wulg* *wulg*, a nie słomkę.
- Dobra, już dobra.
- Czemu nie napisałeś, jak Wojtiki przeklina? Chciałem to usłyszeć.
- Bo moja nędzna wyobraźnia nie potrafi oddać całości przekleństwa. Nie będę nawet starał się je opisać. Ludzie skakali by potem z okien na samo wspomnienie.
- Kolejny przykład, że wasza rasa nie powinna istnieć. Wynaleźliście język, który zabija.
- Bo to jest zwrot ofensywny jak: "Ty przyjacielu Petera", ale znacznie bardziej...masywny.
- Znowu ten Peter. Co wy do tego Petera macie...
- Ja nic nie mam. Nawet go na oczy nie widziałem. Zresztą co się wtrącasz co chwila. Już mnie to denerwować zaczyna...
- Bo ja...
Q zmienił się w sześciopak piwa Królewskie, które Izmek pochłonął pewnego dnia. Nic dziwnego, że werdykt proroka był tak niski - dla przypomnienia: "Królewskie to trucizna".
Siedzący i rozmawiający przy stole nie zauważyli jak spod parasola chroniącego przed ptakami oraz wścibskimi romulanami wyłania się głowa KoBa, który przebrał się specjalnie na tą okazję, by dowiedzieć się kto jest odpowiedzialny za atak na Wojtikiego. Znaczy się Dexter odkręcił jego głowę i na dwóch drutach przymocował do spodu parasola.
- Mam zwarcie w lewym uchu - zaraportował KoB.
- Gdzie masz parcie? - spytał Beerman popijając pifo kilka stolików od załogi Poseydona.
- Nie mam parcia, tylko zwarcie.
- Będziesz musiał wytrzymać - rozkazał Malcolm udając się w sobie tylko znanym celu na zaplecze. Po kilku minutach łączność z nim została zerwana.
- E tam. Poradzi sobie. - skomentował Gul.
- Tu Yeto. Chciałbym zameldować, że nastąpiła reakcja ze strony Liquida na zdjęcia nadmuchiwanej Siedem.
- Przyjąłem.
Yeto rozłożył się w najlepszym miejscu do prowadzenia inwigilacji, czyli dokładnie pod stołem przy którym siedziała załoga latająca do płynnych przestrzeni Jabulusa XXIII, czy też fioletowych księżyców denaturatowych Jagodzianki X. W pewnym momencie Skrzypol wstał, zagrał na skrzypeczkach krótki sonet o rzekach winem i piwem płynących, po czym udał się na statek. Przebrany za wędrownego sprzedawcę siarki, Ausir śledził skrzypka przez całą drogę. W pewnym momencie Skrzypol skręcił w jedną z uliczek.
- Tu Ausir. Tego. Czy to działa? - podniósł jedną z butelek i zaczął do niej mówić.
- Nie ta butelka! Ta z czarną szyjką! - rozległ się głos dobiegający ze stosu butelczyn.
- Aha. - Ausir zmienił szybko butelkę na właściwą, po czym zameldował poczynania obywatela Skrzypola.
- Śledź go. Na razie nie interweniuj. - zabrzmiał głos Malcolma.
- Zrozumiałem.
- To jakieś gestapo jest? - spytał Q i zmienił się w nazistę - Sieg Heil!
Q oberwał w łeb za udawanie Adolfa, aż się nogami nakrył.
- Ja tylko udawałem. Nawet nie lubię neonazistów. Jak spacerują ulicami to rzucam w nich jajami.
- Bosze! To Q są do tego zdolni? Perwersy!
- Nie ja mówiłem o...
- Spadaj zboku! Bójka, Bajka, Gryzulka! Na pomoc!
Przez okno wpadły trzy kobitki, które błyskawicznie związały, pogryzły i wrzuciły pod prysznic pozostałości Q (żeby się wydrenował). Ukłoniły się grzecznie i wycofały przez okno na wezwanie Kaszla, który miał już dość ludzi korzystających z jego wypalarki...
Tak więc szpiedzy BOLS rozpoczęli swoje działania. Sprawdzili wszelkie miejsca, do których udał się chociażby jeden z członków załogi śledzonego okrętu. A były to miejsca straszne. Najpierw Liquid pod pretekstem załatwienia swoich potrzeb fizjologicznych udał się do kibla, gdzie przeszedł przez holograficzną ścianę do małego centrum łączności z Romulusem. Obecnie wysłana przez niego wiadomość nadal jest rozkodowywana przez agentkę Sinares. Niestety śledzący Liquida Adirm, poślizgnął się na podpasce i przez pół godziny robił za menela leżącego na posadzce. Kamp również odłączył się na chwilę od grupy. Jednak Beerman znalazł go szybko. Okazało się, że Kamp poszedł odebrać od Libijczyków kolejną dostawę karabinów fazerowych. Interesującym momentem było odkrycie przez nich, że nanosondy, którymi Kamp płacił były sfałszowane. W wyniku bójki i jednego granatu, który człon nosił pod pachą, towarzystwo uległo szybkiej asymilacji, a Kamp z zadowoleniem (i pomocą ze strony ex-libijczyków) spakował swoje karabiny do samochodu dostawczego (który też został zasymilowany). Samochód z nowymi członkami kolektywu szybko udał się trasa prowadzącą do Poseydona, a zadowolony z siebie Kamp wrócił do towarzystwa. Kolejnym przypadkiem ekstremalnym był Maquis, Alex i Stopper. Scamp zdecydował się ich śledzić. Trójka kluczyła wąskimi uliczkami, jakby chcieli zgubić ewentualnego szpiega. W końcu po kilkunastu minutach dotarli do ambasady Kasty Alkoholowej. Nagle budynek znikł agentowi z oczu. Po kilku minutach Scamp go jednak znalazł. Winowajcą okazał się granat denaturatowy. Maquis leżał pod ściana i popijał rum za zdrowie Legata. W końcu rzucił butelką w kierunku ambasady z okrzykiem: "Tu jesteśmy!", po czym nieśpiesznym krokiem udał się na pokład Poseydona. Pozostała dwójka poczekała, aż straż Legatusa zwanego Mrocznym uda się za bolianinem, po czym z ambasady wywieźli cały zapas piwa, bimbrozji oraz ciasteczek okolicznościowych z wizerunkami agentów. Zaintrygowany sytuacją Scamp pozostał na miejscu obserwując okolicę. I było warto. Z butelki wyszły nanosondy Kampa, które ktoś przeprogramował na produkcję rumu. Powracający strażnicy szybko przystosowali się do swojego nowego celu - w końcu ktoś musi zawiadywać nową gorzelnią. W ten sposób Poseydon na wzór Gang-Wars umacniał swoje wpływy. Zadowolona z siebie trójka wróciła do baru oznajmić radosną nowinę zebranym. Tak więc nie działo się nic specjalnego. Może z wyjątkiem Wojtikiego, który miotał przekleństwa na psingonów i ich rodu do dziesiątego pokolenia.
Po kilkunastu godzinach szczegółowej inwigilacji, agenci BOLS wrócili do bazy na Browfiancie (który nazwali łódką BOLS) i wypłakali się Malcolmowi.
- Kiedy ten Borg poszedł z Libijczykami gadać, ja musiałem się pod samochodem schować.
- Brawo. To bardzo dobra kryjówka.
- Wcale, że nie. Gość, który wsiadł do samochodu nie mógł jechać, tylko dlatego, że spiłem całe paliwo z baku.
- To ma być straszne? - Adirm zaprawiony w etylinie nie widział żadnego problemu - Ja przez pół godziny leżałem na podłodze kibla, aż mnie ochrona wywaliła. A najgorsze jest to, że cały czas słyszałem jak tam woda kapie...już nigdy nie wejdę pod prysznic! - Adirm był bliski załamania nerwowego.
- A ja zostałem napastowany przez jakąś starą babcię! - wrzasnął Ausir - Jak zobaczyła, że sprzedaje siarę to chciała kupić, a jak jej powiedziałem, że nie ma na sprzedaż to urąbała mi rękę laską.
- Hehe. Mordercza babcia.
- Ja nie rozumiem tej planety. Babcie tutaj siarczany nawet do herbaty dają. Ja chcę do Browarka. - zakończył Ausir.
Malcolm spojrzał na zebranych. Sinares jeszcze jakoś się trzyma, ale zawartość wysyłki Liquida okazała się tak zablokowana, że miejscami sok bananowy zaczął już się wydobywać z jej uszu pod postacią żółtych obłoków, które dorwały Ausira i dotkliwie go pogryzły. Najwyraźniej zmęczona Sinares podświadomie wysysała wszelkie cząsteczki soku bananowego z okolicy. Adirm doznał urazu psychicznego i teraz boi się szumu wody. Gdy tylko ktoś replikował piwo z sokiem to padał na podłogę i udawał fokę. KoB od dwóch godzin nie może zamontować swojej głowy na tułowiu, bo powyginał gwint. Dodatkowym problemem był tu Adirm, który w pewnym momencie porwał jego głowę i myśląc, że to piłka posadził sobie na nosie. Beerman co chwila tracił świadomość po spożyciu dość dużej porcji paliwa, a reszta załogi po prostu wytoczyła beczkę mocnej bimbrozji i obecnie nie nadawała się do użytku. Wyjątkiem był Dexter, który zadziwiająco trzeźwo gapił się na zebranych. Cały czas jednak ruszał ustami, jakby coś mówił w myślach.
- Starszy Love Slave Dexter! - zwrócił się do niego Malcolm.
- ...and I'm baaaaaad! - wymamrotał pod nosem romulanin.
- Dexter!
- Hę? Co? I'm Love Slave and I'm baaaaaaaaad! - zasalutował przełożonemu.
- Masz jakiś pomysł?
Dexter pogrążył się w myślach.
- Beermana pod bicze urynowe na trzy godziny, Sinkę do soku bananowego i nie wypuszczać przez dwa dni, KoBa do kowala, a Adirmowi dać kilka śledzi, potem napoić Wściekłymi Psami i dopiero wtedy pod prysznic. Co do reszty załogi to proponuję natychmiastową wizytację ambulatorium celem detoksykacji i ogólnego odjabolizowania. A Ausira przez śluzę. Taniej będzie załatwić kolejnego.
- Co powiedziałeś? - spytał Malcolm jakby nie słyszał.
- Że Beermana pod...
- To z Adirmem.
- Że trzeba go zalać Wściekłymi Psami a potem... - Dexter nie dokończył uświadamiając sobie sens zdania.
- Kto ostatnio z załogi Poseydona popijał wściekłe psy?
- Już sprawdzam. Moment...
- No wiesz? Jakim cudem oni mogą to wiedzieć?
- To proste. BOLS jest wszędzie.
- Aha. I to według ciebie wszystko tłumaczy?
- Oczywiście nie podoba się? Jestem pewny, że Gryzulka ponownie odgryzie ci kończyny, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
- Nie, nie. Nawet mi się podoba ten pomysł. Ja tez jestem wszędzie.
- Zebraliśmy was tutaj, ponieważ osoba odpowiedzialna za napuszczenie psingonów na osobę Wojtikiego jest tu obecna.
- Niemożliwe! - stwierdził Tim i zaczął udawać Miyouna.
- A jednak. - kontynuował Malcolm - Nasz oddział wykazując się odwagą i pełnym oddaniem Jego Boskiemu Naczelnemu Wodzowi Kaiowi Pierwszemu zwanego Litościwym znalazł winowajcę. Jeśli sam się przyzna, to może liczyć na pewne ustępstwa.
- Jakie? - spytał Shak - Z ciekawości pytam... - dorzucił widząc jak reszta załogi na niego spogląda z Wojtikim na czele.
- Zostanie zatopiony w jabonicie i oddany Agnes jako wieszak na ręczniki.
- To ma być to lepsze rozwiązanie? A jaka jest alternatywa?
- To samo, ale bez zatopienia w jabonicie.
Przerażenie przebijało się z twarzy zebranych. Maquis udawał, że nic go ta cała sytuacja nie obchodzi, ale po cichu przygotował sobie naładowane działo fazerowe, które ukrył w samochodzie w hangarze, a którym kierował wysyłając SMSy. Shak również miał wszystko gdzieś. Oglądał właśnie nowy numer Klinboya w którym ukrył kilka granatów denaturatowych i parę noży. Stopper wydawał się nieco zdenerwowany, ale zdecydował, że na razie jeszcze nie czas na otwarcie skrytki w podłodze, gdzie trzymał tajny bajorański odział wywrotowców. Tim nadal udawał Miyouna i właśnie opróżniał drugą butelkę wzmacnianej Pepsi. Tabletka z cyjankiem była na dnie, więc nieco zwolnił. El Presidente przygotowywał swoją mowę na wypadek udowodnienia winy. Na razie skończył na 22312 stronie co gwarantowało mu spokój przez najbliższe 20 lat czyli do momentu przedawnienia sprawy. Rex po ostatnim eksperymencie z mieszaniem różnego rodzaju chłodziwa starał się dotrzeć do fazera, który zostawił przy wejściu, jednak nie mógł wstać. Invi czuł się bezpiecznie siedząc na fotelu, który zawczasu otoczył polem siłowym i który jednocześnie był tuż obok tajnego wejścia do jednej z romulańskich skrytek. Skrzypol zagrał marsz żałobny, po czym zmienił włosie w smyczku na laserowe ostrza. Reszta załogi podobnie zastosowała znane tylko sobie procedury bezpieczeństwa. Pierwszy Podnóżek Jego Boskiego, Wielkiego Kaia Pierwszego zwanego Łagodnym kontynuował.
- Zacznę od przedstawienia faktów. Wojtiki został zaatakowany przez wściekłego psingona. Sądziliśmy, że rasa nie ma tu żadnego związku z atakiem, jednak wpadliśmy na to, że może to mieć związek z wcześniejszymi zdarzeniami. - Ty spojrzał wymownie na Tima, który nagle zaczął szybciej pić Colę.
- Ja nie mam z tym nic wspólnego - stwierdził Liquid i włączył urządzenie maskujące. Szybko wstał i udał się do wyjścia. Zanim otworzył drzwi, spadła na niego kardazjańska rurka bojowa kaliber 20mm i permanentnie wyłączyła z możliwości obrony. Zadowolony z siebie Adirm przeniósł ciało na fotel.
- Na czym to ja skończyłem? A tak. Więc doszliśmy do wniosku, że psingoni mogą mieć związek z poprzednimi wydarzeniami...
- Hahaha! To ja! To ja zrobiłem! - wykrzyknął nagle Kamp, uruchamiając mechanizm autodestrukcji nóg.
- Ale dlaczego?
- Bo mnie nie chciał na tajną romulańską listę wpisać!
- Hmm...eee...Jak już mówiłem winowajcą jest Kamp - zakończył Malcolm.
- Szefie. Mówiłeś, że to Tim... - stwierdził Yeto.
- Szzz.
- Co? Co? - spytał Kamp.
- Nic, nic.
- To ja jestem niewinny. Błąd oprogramowania sorry. To przez Windowsa. - tłumaczył się Kamp.
- A co tam. Wszyscy jesteście winni.
- O! Dokładnie mój punkt widzenia. - stwierdził Q.
- Nie skomentuje tego.
- Stać! Jakem Kai zwany Cierpliwym! - rozległ się nagle głos.
- Panie! - Malcolm przyjął pozycję godną jego stanowiska.
- Nikt nie spodziewa się umarłej inkwizycji! - stwierdził Kai, wchodząc do pomieszczenia. Oczywiście wszyscy rzucili się do całowania pierścienia, ale kaipitan ich odtrącił zdecydowanym gestem.
- Wodzu? - spytał Malcolm prostując grzbiet.
Kai powiedział coś szeptem do Dextera. Ten wyszedł z pomieszczenia.
- Taaak. Doszły Nas słuchy, że jeden z naszych poddanych - tu spojrzał się na Wojtikiego - został pogryziony przez wściekłego psingona.
- To nie ja! Nie ja mówię. - ocknął się Liquid.
- Tajny agent Liquid się obudził. Dobrze, że zawiadomił mnie zawczasu.
- Liquid?
- Tak. Pracuje dla mnie od jakiegoś czasu. Pamiętajcie. BOLS jest wszędzie! - skomentował Kai - Ale nie o tym mowa.
Do sali wszedł Dexter i wraz z Adirmem i resztą oddziału BOLS rzucili się na Tima.
- To Tim był sprawcą zamachu. Zabrakło mu kasy na zbudowanie basenu obok ósmego domku letniskowego na Arubie. Zdecydował więc, że pozbywając się Wojtikiego przejmie Kanciapę i zmonopolizuje rynek Ausirowy.
Tim dopił Colę.
- To nie ja! Nie ja! O cholera!
- Co? Co?
- Połknąłem tabletkę z cyjankiem!
- Gulu! Intubuj!
Dzięki szybkiej interwencji Gula, udało się uratować Tima od losu znacznie lepszego od tego, który mu przypadł w udziale...
- Nie! Nie! Nie! - darł się Tim, gdy Sinka unieruchomiła jego ciało w jabolicie. Z wyjątkiem głowy.
- Nie bój się. Agnes nie jest taka zła. Będzie ci robić na drutach sweterki, karmić, ubierać w różne ubranka. Własną piersią będzie cię osłaniać przed wrogami.
- Aaaa! - Tim zemdlał wyobrażając sobie taką sytuację.
- Nie był sobie w stanie wyobrazić tyle rozkoszy - stwierdził Nemo obserwując procedurę poprzez holołącze.
- E tam. Po kilku dziesięcioleciach się przyzwyczai. - stwierdziła Sinares.
Po kilku minutach pojemnik z nieprzytomnym Timem został odstawiony na podest.
- Uwaga! Obiad podany! Obiad podany! - rozległo się w komunikatorach.
Cała pozostała załoga wycofała się czym prędzej z podestu.
Po kilku kolejnych minutach było już po wszystkim. USS Burger pozostawił Browfianta z tyłu i udał się na Deep Space Zadupie. Przez kilkanaście minut słychać jeszcze było zawodzenie Tima na wszystkich kanałach podprzestrzennych, zanim w końcu umilkło. Poseydon został jeszcze w okolicy przez jakiś czas. Kaipitan wyraził swoją chęć odbycia podróży na tym okręcie, więc przez kilka dni było tam hucznie i wesoło. Trunki i awanse lały się jak deszcz. A Browfianat leciał eskortując Jego Magnificencję Umarlaka. Załogi szybko weszły w rutynę i balanga ruszyła pełną parą. Pojawił się Ferek i cała reszta. Przybył również sam Browarek. Odbył się konkurs darta, który wygrał Tasman trafiając Ausirem w potrójną dwudziestkę, oraz środek tarczy, oraz dziewiętnastkę, oraz czwórkę, oraz podwójną dwunastkę.
- Zabili Ausira! - krzyknął Malcolm.
- Dranie! - powiedział Kai.
Kaipitan tymczasem mianował Sinares swoją osobistą asystentką i prawą ręką (lewą był Malcolm)...A szlak przebyty przez okręty znaczyła trasa wysokoprocentowa. Jednak nie był to koniec. Z anomalii podprzestrzennej wyłonił się Q i przyłączył do zabawy. Okazało się, że chce się przyłączyć do BOLS i rozpocząć inwigilację kwater Siedem z Dziewięciu. Negocjacje z nim trwały do późna w nocy i zakończyły się paktem wygodnym dla obu stron.
Tymczasem na Deep Space Zadupie ktoś obmyślał potworny plan zemsty...
-KONIEC-
|